Szanowna Czytelniczko lub Szanowny Czytelniku!
(Proszę wybaczyć, ale nie widzę dobrze z tej odległości, a i czasy takie, że można się łatwo pomylić i kogoś obrazić lub urazić, a tego przenigdy bym nie chciał uczynić).
Nim raczysz zagłębić się w kolejne strony Drżeń niedojrzałości, pozwól autorowi na przekazanie wybranym osobom podziękowań, albowiem podziękowania te dotyczą osób niezwykle ważnych dla autora, bez których nie tylko Drżenia niedojrzałości, ale i autor nie przybraliby ostatecznie ukształtowanej formy.
Pierwsze i największe podziękowania (choć relatywnie lapidarne z powodu swojej oczywistości) pragnę złożyć moim kochanym rodzicom, których miłość, prawość, zaangażowanie i uczciwość we wszystkim co robili, pozostaną dla mnie na zawsze niedoścignionym wzorem.
Lekko parafrazując Winstona Churchilla powiem, że: „Jeszcze nigdy w dziejach zmagań w wychowywaniu ludzkości tak wielcy nie dali tak wiele tak niewielkiemu".
Jeśli opuszczając ten padół będę mógł powiedzieć, że miałem duszę, to zdecydowanie była to wasza zasługa.
W ten sposób zbliżam się również do swego rodzaju duchowych protoplastów mojego bytu, a właściwie myśli tym bytem sterujących, takich jak Konfucjusz, Sokrates, Platon, czy Arystoteles.
Choć z wiadomych względów nie dziękuję im bezpośrednio, to podziwiając ich intelekt, jestem im równocześnie niezmiernie wdzięczny za to, że: „Byli" (przez naprawdę wielkie B) i raczyli obdarzyć ten niezrozumiały świat swoim sposobem jego percepcji.
Z tych samych powodów nie wymienię całej plejady wielkich twórców, których dzieła stanowiły zawsze wykładnię prawd asymilowanych przeze mnie i uznawanych za najistotniejsze.
Jeśli jednak w moich wierszach ktoś dopatrzy się wpływu i spojrzeń m.in. Mickiewicza, Staffa, Baczyńskiego, Miłosza, Herberta, czy de Saint-Exupery'ego — to przyznam bez wahania, że tak, oczywistą prawdą jest fakt, że zasypiałem z wieloma różnymi dziełami schowanymi pod poduszką i odczuwałem ich niezwykłą emanację.
Z osób, którym mogę i bardzo chcę podziękować nie sposób nie wymienić mojego przyjaciela Krzysztofa (zabrzmiało bardzo oficjalnie, ale po pierwsze mamy już swoje lata, a poza tym nie chciałem, żeby zaleciało „Puchatkiem").
Stary (tu jednak wcale nie odnoszę się do wieku), wielkie dzięki za to, że przywróciłeś mi wiarę w prawdziwą męską przyjaźń, zwłaszcza po wielu moich wcześniejszych rozczarowaniach.
Ta nasza nie wymaga definicji, słów, zabiegów, deklaracji itp. Ona po prostu jest i świeci ze zdwojoną siłą właśnie wtedy, gdy najbardziej potrzeba jej światła.
Słowa szczególnego podziękowania należą się osobie, która podjęła się namalowania obrazu „Wizja", który został zamieszczony przeze mnie na okładce i miał stanowić swego rodzaju ilustrację całego tomiku.
Pani Danuta Sałyga wbrew logice, duszy artysty i zdrowemu rozsądkowi, zgodziła się namalować coś z niczego, czyli z mojej głowy.
Dziękując za cierpliwość, przepraszam za katusze, jakie musiała Pani przechodzić podczas naszych spotkań i sporów o ostateczny kształt i wyraz obrazu.
Ogrom poświęcenia, zaangażowania i talentu pani Danuty najlepiej odda chyba streszczenie naszej pierwszej rozmowy:
Pani Danuta: „No, to co pan tak w ogóle chce, żeby namalować?"
Autor: „Nie wiem".
Nie jestem w stanie opisać miny, jaką wtedy dostrzegłem na twarzy pani Danuty, ale wyartykułowane po dłuższej chwili: „AAAHHHAAA... A!?" to było połączenie wielkiego politowania, załamania rąk i wymuszonej próby okazania wyrozumiałości dla tak odległej od normy mojej konstrukcji umysłowej — z ostateczną rezygnacją z wiary w normalność tego świata.
Ale jednocześnie w ostatnim „A" wydało mi się, że dostrzegam, a raczej słyszę, malutką iskierkę zainteresowania mówiącego: „No, to by dopiero było wyzwanie godne Salomona".
I chyba oboje uczepiliśmy się tej myśli, że może to być nietuzinkowe i... mimo wszystko twórcze.
Biorąc pod uwagę powyższy punkt wyjścia: chapeau bas, gdyż patrząc na obraz w jego ostatecznej wersji — widzę moje wiersze.
Choć (pozwoli Pani, że to ujawnię) w trakcie naszej współpracy mieliśmy kilkukrotnie świadomość, że balansujemy na niezwykle cienkiej linie i chodzimy po bardzo cienkim lodzie, który pękając wciągnie nas tak głęboko, że możemy oboje obudzić się któregoś dnia w odosobnieniu, zapięci w kaftany bezpieczeństwa.
Tym większa jest moja wdzięczność dla pani Danuty za włożony trud, serce i talent, które pozwoliły na powstanie obrazu, dla mnie będącego nieodłączną i integralną częścią Drżeń niedojrzałości.
Jeśli ktoś, po przeczytaniu niniejszego tomiku, patrząc już trochę inaczej na ten obraz, dostrzeże na nim nieco więcej, niż przy pierwszym na niego spojrzeniu, to będzie znaczyło, że wstąpił parę kroków w głąb mojego świata, a to już będzie naprawdę niezwykle daleko.
Swoiste podziękowania pragnę przekazać członkom grupy Pink Floyd, której muzyka, wypełniając dużą część mojej młodości, pozostawiła trwałe piętno na mojej duszy i towarzyszy mi przez całe moje życie, a jej echo, a raczej echa („Echoes") wprowadziły mnie w świat musicalu i opery.
Przecież nawet absolutnie wybitny i znakomity (mój ukochany) „Upiór w operze" Andrew Lloyd Webbera, pokazującego, że w jego dłoniach (zapisujących kompozycje) słowo inspiracja nabiera zupełnie nowego znaczenia — stanowi dla mnie dowód, że pomimo niewątpliwego geniuszu powodującego, że się go uwielbia — w sposób oczywisty pozwala usłyszeć swoją genezę m.in. w Pink Floyd.
W moim tomiku nie mogło zatem zabraknąć moich odniesień do tego zespołu, jego muzyki i treści od niego otrzymanych, gdyż Pink Floyd jest częścią mnie i to wcale niemałą.
Jeśli ktokolwiek zechciałby poznać i zrozumieć nieco lepiej, co kłębiło się w głowie autora — to autor zaprasza serdecznie do wsłuchania się w oryginalne ich wykonania i poleca zapoznanie się z pełną dyskografią tej grupy.
I proszę pozwolić autorowi traktować dokonania Rogera Watersa i Davida Gilmoura, a także Nicka Masona i nieżyjącego już Richarda Wrighta, jako nierozerwalną całość, niezależnie od tego, czy ich muzyka była tworzona pod szyldem Pink Floyd, czy nie.
Nie wymieniłem jeszcze, również nieżyjącego już, Syda Barretta, ale w zasadzie jedyne co wypadałoby tu napisać, to tylko powtórzyć za pozostałymi członkami zespołu: „Wish you were here".
Konsekwencjami obcowania z Pink Floyd jest to, że autor ma przez to określone spojrzenie na świat, które sprawia, że cegła w murze nie będzie już nigdy jedynie bezimiennym fragmentem np. barbakanu (nawet, gdyby był zbudowany z wielu milionów cegieł), a będzie bardzo ważną, nieanonimową częścią ściany („The Wall") z całą jej znaczeniową zawiłością.
Zrozumienie i zaakceptowanie tego jest kluczowe dla ewentualnego próbowania zrozumienia tego wszystkiego, co chciał przekazać autor pisząc i oddając w... dobre ręce swoje Drżenia niedojrzałości.
I na koniec pozostawiłem sobie tutaj miejsce na złożenie jeszcze jednych podziękowań osobie, która jest niezwykła, niepowtarzalna, niezrównana, jedyna w swoim rodzaju i sprawiła, że moje życie zaczęło mieć większy sens.
Dlatego też należą się Jej podziękowania absolutnie specjalne, ale by je wyrazić potrzebuję nieco więcej przestrzeni i kolejnego rozdziału.
eLKa