Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
Wolne Miasto Warszawa, 28.07.2024
Kolejne Igrzyska Olimpijskie jeszcze się dobrze nie zaczęły, a dla niektórych już się skończyły.
I nie mówię tu o zawodnikach, którzy startowali w konkurencjach rozgrywanych jeszcze przed oficjalnym otwarciem tych Igrzysk, bo to już samo w sobie jest kuriozalne, gdyż w moim mniemaniu deprecjonuje ich udział w tej imprezie.
Jak tak dalej pójdzie, to niektórzy uczestnicy w ogóle nie będą kojarzeni z konkretnymi Igrzyskami, bo zaraz się okaże, że ich konkurencje – nie dość, że są rozgrywane w innym czasie niż oficjalne ramy trwania Igrzysk – to będą rozgrywane zupełnie gdzie indziej, w innym mieście, a może nawet i kraju czy na innym kontynencie.
Idea Barona de Coubertain'a, moim zdaniem, miała scalać wszystkich w duchu sportu, a nie ich rozdzielać, tym bardziej, że równocześnie twierdził, że liczy się i sam udział, ale jednak ten udział rozumiany jako współuczestnictwo w tym wielkim wydarzeniu, a nie statystowanie gdzieś w katakumbach w innym czasie i miejscu niż cała reszta.
Podkreśleniu takiej jedności czasu, miejsca i akcji, według mnie, miało właśnie służyć hucznie celebrowane otwarcie tej Imprezy.
Nie będę go analizował ani oceniał, bo to rzecz gustu i indywidualnej wrażliwości każdego obserwatora, i należy to traktować jako jakąś wizję twórców prezentowaną przez wykonawców szerokiej, różnorodnej, a tym samym niejednolitej publiczności z całego świata.
W związku z tym i odbiór tego widowiska, co oczywiste, ma prawo być różny i zgoła odmienny, ale równocześnie, z założenia, prawdopodobnie, ogólnie rzecz biorąc pozytywny, bo miało nieść określone przesłanie dla wszystkich jakoś tam jednoczonych w miarę spójną ideą szlachetnej rywalizacji w wyższym celu.
To oczywiście można uznać za puste frazesy, zwłaszcza przy oszustwach, aferach dopingowych i łamaniu przepisów, ale jakieś, obecnie niemal już wyłącznie wirtualne ramy zostały w tym wszystkim nakreślone.
Komu to nie pasuje – nie ma obowiązku brać w tym udziału w żadnej formie - ani jako zawodnik, ani jako widz, kibic czy komentator.
Niemniej jednak zdaje się, że przynajmniej dziennikarze wytypowani do obsługi całego tego wydarzenia – rozumianego od lat jako święto sportu – powinni raczej się z nim identyfikować niż je kontestować.
Tym razem redaktor Babiarz pozwolił sobie na dość osobliwą interpretację przesłania niesionego wraz z utworem Imagine Johna Lennona, gdyż zaliczył go do peanów na cześć... komunizmu, pomijając zupełnie jego zakonotowanie w umysłach prawie wszystkich odbiorców jako uznany przez MKOL niemal hymn olimpijski, od lat towarzyszący tej Imprezie.
Ja jestem z pokolenia post Beatlesowskiego, a zatem nie należałem do tłumów płaczących, piszczących i szalejący na ich koncertach, ich muzykę zawszę uznawałem za... dziecinną i co najmniej prościutką, o ile nie prostacką, a jedyne co w nich doceniałem to szalony okres „hamburski", gdy jako omalże jeszcze nieletni grali rock'n'rollowe covery – ale większość artystów szanuję za ich przekonanie o jakiejś wartości ich całej twórczości przechodzącej różne fazy i etapy niezbędne do osiągnięcia wyższego poziomu wrażliwości, umiejętności i twórczego rozwoju ich talentu.
I to samo dotyczy Beatlesów, bo każdy ze słynnej czwórki z Liverpoolu ostatecznie poszedł własną drogą i... tworzył zupełnie inną muzykę od tej z czasów, gdy byli „nierytmicznymi Żukami".
A Lennon rozwijał się, dojrzewał, dorastał i zmieniał swój stosunek do świata (a także przyswajał szerszą wiedzę o nim) oraz starał się odnaleźć swoje w nim miejsce, czego dobitnym wyrazem był również właśnie utwór Imagine.
Przekształcenie rockmena z buńczucznego awanturnika imprezującego po koncertach do białego rana - w hipisa będącego przeciwnikiem wojen i konfliktów traktuję jako postęp mentalny i emocjonalny oraz uważam za oznakę przejścia na wyższy poziom człowieczeństwa – jednak nie widzę w tym żadnych przejawów jego uwielbienia ani propagowania komunizmu.
W Imagine słyszę raczej tęsknotę za wolnością i szczęściem, a nie kompletnie przeciwstawne do nich oczekiwanie fałszywej i sztucznej oraz nierealnej równości, a już na pewno nie czerwonej urawniłowki...
Samo wykorzystanie jego utworu jako bardzo symbolicznego dla igrzysk olimpijskich świadczy o jego przesłaniu odnoszącym się do równości szans, o którą teoretycznie chodzi w sporcie, a dającej pole do odkrycia oraz pokazania i udowodnienia swojej indywidualności i wyjątkowości.
Nie będę tu wymieniał o co chodzi w komunizmie, bo po pierwsze – nie mam pojęcia; a po drugie – mam wrażenie, że nie mieli i nie mają takiego pojęcia nawet ci najbardziej zagorzali jego fanatycy, którzy wycierali sobie nim gęby.
Już w XV wieku Tomasz Morus wskazał, że to raczej Utopia, czyli stan i miejsce, którego nie ma i nie da się stworzyć.
Niestety na przestrzeni kolejnych wieków, a zwłaszcza w XIX i w XX było kilku „mądrych", którzy dorobili do pustej teorii całkiem perfidną ideologię.
Na marginesie tych Igrzysk należy dodać, że i sam Paryż miał tu też swój udział już w wieku XVIII, bo to tu pod hasłami Wolność, Równość, Braterstwo gilotyną ścinano głowy myślącym inaczej, choć większość świata (i oczywiście Francuzów) uważa te hasła za niezwykle postępowe i ważne do dziś, a... to wtedy stworzono Komunę Paryża.
Ja osobiście chichotem historii nazywam efekty Rewolucji Francuskiej, bo finalnie, tak rewolucyjnie postępowi Francuzi (poza ścinaniem swoich własnych kolejnych przywódców - vide Danton czy Robespierre) ścieli swojego króla, by wielbić jakiegoś zakompleksionego kurdupla z Korsyki, który... ogłosił się ich Cesarzem - no, logika i konsekwencja wprost powala.
Ocenę zakresu innych zmian pozostawiam historykom, aczkolwiek utworzenie Komuny Paryskiej niemal sto lat później, w moim odczuciu, świadczy o tym, że w zasadzie, tradycyjnie, wielkie hasła gówno dały...
Zresztą obecne liczne burdy, demonstracje i cykliczne zamieszki w tym samym Paryżu dobitnie świadczą o tym, że po kolejnych 150 latach efekt ich noszenia na sztandarach jest podobnie gówniany... pomijając już proweniencję większosci współczesnych „Francuzów".
Ale wróćmy do meritum.
Zawieszenie Babiarza jest może kontrowersyjne, ale przecież nie z punktu widzenia wprowadzania cenzury jak to krzykliwie oceniają Pisdziele nagle zaskakująco gremialnie stający w obronie podobno uciśnionej jednostki, bo Babiarz swoje idiotyczne zdanie wypowiedział i nikt mu prawa do takiej oceny ani głupoty umysłowej nie zabiera.
Dysonans polega na niespójności jego rozumienia świata z ideą Imprezy, którą miał komentować.
Jeśli równocześnie zacząłby podważać sens tej rywalizacji albo sposób doboru konkurencji – to rzeczywiście jego „udział" stałby się sztuczny i... nieszczery, a to chyba samo w sobie dyskwalifikuje komentatora jako zawodowca, przesuwając go do roli zwykłego, domorosłego kontestatora obcej i nieznanej mu oraz niezrozumiałej dla niego rzeczywistości.
Oczywiście zimne, puste i pozbawione emocji relacje sportowe też są możliwe, ale w takiej formie raczej zabiłyby święto sportu i zmieniły je w mechaniczne dukanie podobne do sprawozdania ze zjazdu PZPR, którego nie zdzierżyliby zapewne nawet i najstarsi komuniści, a nawet Lenin przewróciłby się w swoim mauzoleum, pomimo że został tam po nim już tylko smród i sztuczne truchło.
A sens marzeń Lennona bardzo brutalnie zweryfikowało i podkreśliło samo życie, a w zasadzie jego śmierć z rąk szaleńca, który został wychowany w poczuciu, że tez może równać się z Lennonem (mimo że był nikim), co właśnie wskazuje na chorobliwą patologię idei komunizmu.
Tym samym analiza treści i artykułowane przez Babiarza rozumienie przesłania utworu Lennona jest nie tylko głupie, ale żenująco nietrafne i już samo to stanowi podstawę do tego, by go od mikrofonu odciągnąć, a przynajmniej zabrać go od takiego, przez który ma się mówić rzeczy mądre i prawdziwe.
Babiarzowi nikt nie może zabronić nawet najgłupszych wypowiedzi, tylko że może nadszedł czas, by wypowiadał się w TV Republika, bo tam będzie mógł jednym głosem z innymi „mędrcami nowej polskiej religii" głosić swoje złote myśli, które będą spijali mu z ust miłośnicy prawdziwie polskiej prawdy, wiary, miłości bliźniego i ich suwerennej wolności – samowolnie zamknięci w klatce własnej głupoty, niewiedzy i otępienia.
I nawet już mi nie jest szkoda, że zza tych krat nie widzą tego, że klucze do ich wolności noszą na paskach baronowie, a w zasadzie oligarchowie PISu i Kościoła, którzy stale robią wszystko, by utrzymywać ich w stanie mentalnej śpiączki, pozwalającej na cyniczne sterowanie nimi – namnażające równocześnie niebotyczne majątki złodziejskich Pisdzieli.
Bo to właśnie to jest emanacją komunizmu w najczystszej postaci, który w Polsce skutecznie wprowadzali Ci, którzy teraz „bronią" biednego, tak ciemiężonego za jego bezmyślność Babiarza.
Ci komuniści chcą, by wszyscy nadal wdychali wszelkie opary absurdu stale rozpylane przez nich po to, by utrzymać rząd dusz.
A ja mam wrażenie, że najbardziej zależy im na tym, by były to martwe dusze... bo im wyjdzie taniej, a i sterowanie będzie łatwiejsze.
Jak słyszę Babiarza to z przerażeniem stwierdzam, że znowu im się świetnie udało.
Ja Ja, Polak mały