Jeszcze nie ochłonęliśmy po bestialskim morderstwie na małym Sebastianie, dokonanym przez recydywistę i psychopatę Tomasza M., któremu ten kraj rozkosznie pozwala żyć i krzywdzić wszystkich dookoła, a już szokuje kolejna ohydna zbrodnia dokonana przez następnego bezkarnego dewianta.
Teraz niejaki Dawid J., który jako 14. latek zgwałcił i zamordował koleżankę, za co... trafił do poprawczaka, a potem siedział w więzieniu za próbę gwałtu, i tym razem zadowolony znowu spełnił swoje chore i nieludzkie fantazje.
Brutalnie zgwałcił i zamordował 18. latkę, a jej ciało zakopał w lesie.
Nieustająco gorąco pozdrawiam wszystkich pseudo humanistów i przeciwników kary śmierci.
Dalej dzielnie nadawajcie odmieńcom prawo do zabijania normalnych obywateli, których rodzinom, bliskim oraz wszystkim przestrzegającym prawa zabraniajcie oczekiwania sprawiedliwości i twierdźcie, że w żaden sposób nie wolno im pomścić ofiar, ukarać degeneratów ani definitywnie wykluczyć ich ze społeczeństwa.
Zaczynam otwarcie życzyć wam byście byli kolejni na liście.
Pojawiają się kolejne, tragiczne informacje na temat porwania i zabójstwa 11. letniego Sebastiana z Katowic, który zniknął wczoraj wieczorem z placu zabaw.
Policja podaje, że znalazła ciało chłopca oraz zatrzymała podejrzanego o dokonanie tej zbrodni.
Zakładam, że czynności śledczych opierają się na realnych poszlakach i niemal oczywistych lub wręcz oczywistych dowodach, a nie jakichś przypadkowych ruchach.
To jest mój kolejny głos w sprawie wprowadzenia bezwzględnej kary śmierci w oczywistych przypadkach udowodnienia winy tych, których bandyckie czyny nie podlegają żadnej wątpliwości.
Jeśli np. monitoring, ślady ujawnione w czasie obdukcji (sekcji) wskazują na tego bandytę, to wątpliwości nie ma żadnych, bo już samo porwanie musi być traktowane jak akt terroru i zamiar zabójstwa.
Nasza cywilizacja, jeśli ma przetrwać, musi wrócić ze ślepej uliczki pseudo humanizmu pozwalającego całej masie bandytów czuć się bezkarnymi w swoich chorych urojeniach i realizowaniu nieludzkich, niehumanitarnych oraz bestialskich i barbarzyńskich zachowań.
Jeśli ktokolwiek chce im przyznawać prawo do życia lub twierdzi, że jest tu miejsce na jakąkolwiek resocjalizację... to niech sam się nimi zajmuje w odosobnieniu i izolacji od reszty świata, na własny koszt i odpowiedzialność.
Tyle, że jaka ich wtedy czekałaby kara...?
Jeśli ktokolwiek będzie miał kiedykolwiek jakiekolwiek wątpliwości jak wygląda szczęście – niech zapamięta raz na zawsze – ma rozpromienioną twarz ROBERTA LEWANDOWSKIEGO.
I to nie jest tak, że jest tak, gdyż on jest w czepku urodzony albo tak po prostu ma farta, bo jego sukcesy są dziełem jakiegoś niewiarygodnego przypadku i jedynie szczęśliwego zbiegu okoliczności.
Jego szczęście jest bardzo dokładnie... zaplanowane, przemyślane i przygotowane, bo zaczyna się od marzeń, po których następuje faza skrupulatnego określania (niezwykle odległych) celów i wytyczenia optymalnej drogi prowadzącej na szczyt.
Czy to wygląda na prosty plan?
Możliwe, tylko że potem nadchodzi wieloletni okres niezwykle ciężkiej, niemal katorżniczej pracy, obwarowanej całą masą dodatkowych wymogów, powodujących, że każdy dzień musi przebiegać ściśle według założonej i konsekwentnie realizowanej reguły, i jest traktowany jako niezbędny element tej niezwykle złożonej układanki.
A żadnego dnia nie można przeoczyć, pominąć, przegapić ani odpuścić, bo grozi to posypaniem się i unicestwieniem tego całego misternie ułożonego planu.
16.05.2021 Wolne Miasto Warszawa
No i stało się, Robert Lewandowski wyrównał niesamowity i niepobity do tej pory, 49. letni rekord Gerda Mullera, polegający na strzeleniu 40. bramek w jednym sezonie Bundesligi.
Wydarzenie na miarę nie tylko samej ligi niemieckiej, ale robiące wrażenie w całym piłkarskim świecie.
Symptomatyczne, że 40. gola zdobył tak bardzo charakterystycznym dla niego uderzeniem z karnego, bo przecież ich wykonywanie opanował niemal do perfekcji i pewnie już na zawsze taka forma i sposób oddawania strzału z „wapna" – będą nierozerwalnie związane z jego nazwiskiem (tak jak kiedyś legendarnym kreatorem i wykonawcą niezwykłego sposobu ich strzelania został Antonin Panenka).
Po zdobyciu gola, gdy Lewy w bardzo ładnym geście odsłonił na torsie drugą koszulkę z wydrukowaną podobizną Mullera z napisem „4ever Gerd", cały sztab szkoleniowy i piłkarze uhonorowali RL9, tworząc wzdłuż linii bocznej, przy ławce rezerwowych, szpaler, przez który przebiegł oklaskiwany i szczęśliwy RL9.
I tu pojawił się pewien zgrzyt, który ja osobiście też rozumiem, albowiem, po pierwsze taka niespotykana mimo wszystko demonstracja zaburzała rytm toczącego się spotkania, a forma ekspresji radości mogła zostać odczytana jako niestosowna, podobnie jak przeskakiwanie poza bandy, opuszczanie boiska, czy zdejmowanie koszulki, które są standardowo karane żółtymi kartkami.
Wczoraj w stolicy Katalonii odbyło się Grand Prix Hiszpanii.
Tor lubiany przez większość kierowców nie daje jednak zbyt wielu możliwości do wyprzedzania, a zatem, oczywiście, niezwykle ważne były wyniki kwalifikacji oraz obranie właściwej strategii pit stopów (i ich sprawnego przeprowadzenia) oraz gotowość do natychmiastowej reakcji na taktyczne zagrania rywali.
W ostatecznym rozrachunku okazało się, że wyścig wygrał startujący po raz setny (wow!!!) z pool position Lewis Hamilton (Mercedes), dojeżdżając przed startującym z drugiej pozycji Maxem Verstapenem (Red Bull) i trzecim na starcie i na mecie Valtierim Botasem (Mercedes).
Ale wcale to nie było takie proste, bo rzecz w tym, że w trakcie niemal całego wyścigu kolejność jazdy zawodników była inna.
Po znakomitym starcie i bardzo ostrym ataku w pierwszym zakręcie Verstapen, wykorzystując niewielki błąd Hamiltona, który zostawił mu zbyt dużo miejsca po wewnętrznej, objął prowadzenie, które utrzymywał do 60. okrążenia z 66. jakie były do przejechania.
Na wyjeździe z tego zakrętu przytomny Botas odpuścił nieco, by nie wpaść na swojego zespołowego kolegę Hamiltona wracającego na tor po lekkim wypchnięciu go przez agresywny atak Maxa.
Ten moment wykorzystał jadący na czwartej pozycji Charles Leclerc z Ferrari, wyprzedając „fińskiego" Mercedesa, by potem przez wiele okrążeń bronić się przed ripostami Valteriego, który ostatecznie udanie powrócił na trzecie miejsce.