Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
10.05.2021 Wolne Miasto Warszawa
Wczoraj w stolicy Katalonii odbyło się Grand Prix Hiszpanii.
Tor lubiany przez większość kierowców nie daje jednak zbyt wielu możliwości do wyprzedzania, a zatem, oczywiście, niezwykle ważne były wyniki kwalifikacji oraz obranie właściwej strategii pit stopów (i ich sprawnego przeprowadzenia) oraz gotowość do natychmiastowej reakcji na taktyczne zagrania rywali.
W ostatecznym rozrachunku okazało się, że wyścig wygrał startujący po raz setny (wow!!!) z pool position Lewis Hamilton (Mercedes), dojeżdżając przed startującym z drugiej pozycji Maxem Verstapenem (Red Bull) i trzecim na starcie i na mecie Valtierim Botasem (Mercedes).
Ale wcale to nie było takie proste, bo rzecz w tym, że w trakcie niemal całego wyścigu kolejność jazdy zawodników była inna.
Po znakomitym starcie i bardzo ostrym ataku w pierwszym zakręcie Verstapen, wykorzystując niewielki błąd Hamiltona, który zostawił mu zbyt dużo miejsca po wewnętrznej, objął prowadzenie, które utrzymywał do 60. okrążenia z 66. jakie były do przejechania.
Na wyjeździe z tego zakrętu przytomny Botas odpuścił nieco, by nie wpaść na swojego zespołowego kolegę Hamiltona wracającego na tor po lekkim wypchnięciu go przez agresywny atak Maxa.
Ten moment wykorzystał jadący na czwartej pozycji Charles Leclerc z Ferrari, wyprzedając „fińskiego" Mercedesa, by potem przez wiele okrążeń bronić się przed ripostami Valteriego, który ostatecznie udanie powrócił na trzecie miejsce.
W zasadzie to co działo się za nimi nie wzbudzało zbyt wiele emocji i pozbawione było jakiejkolwiek spektakularności.
Należy odnotować dość szybki koniec wyścigu dla Yukiego Tsunody, którego Alfa Tauri po kilku okrążeniach znienacka postanowiła się wyłączyć i zmusić go do zakończenia wyścigu na poboczu.
Wydaje się, że tym razem złośliwość rzeczy martwych była odpowiedzią samochodu na sobotnie narzekania na niego Japończyka, który po nieudanych kwalifikacjach posłał mu kilka wyzwisk.
Samochód zdawał się powiedzieć: „Jak jesteś taki mądry to sam se jedź".
Zółtą flagę oraz samochód bezpieczeństwa, które pojawiły się na torze, by zapewnić bezpieczne zabranie i odholowanie bolidu Tsunody, kilku kierowców postanowiło wykorzystać do zmiany opon.
Kuriozalny pit stop odbył Antonio Giovinazzi z Alfa Romeo, którego sprytni mechanicy trzymali w nim ponad 35 sekund (najlepsze teamy potrafią zrobić to w mniej niż...2), co spowodowało, że z dobrej pozycji spadł na koniec stawki.
Nie wiem, czy pomylili opony, czy były nieprzygotowane właściwie, ale bieganie z nimi tam i z powrotem do garażu i do bolidu wyglądało raczej na slapstikową komedię z Busterem Keatonem niż na profesjonalny team F1 walczący o cokolwiek.
Mam wrażenie, że wydawanie setek milionów dolarów na bycie 8. zespołem wlokącym się w ogonie 10. teamowej rywalizacji mija się z celem, bo nie widać żadnych szans na to, by Alfa mogła zdobywać jakiekolwiek punkty, o ile rywale przed nimi się nie wycofają.
A liczenie na to, że wszystkie inne samochody w stawce będą miały charakter tego, którym jeździ Tsunoda, to chyba nie najlepsza strategia, a w każdym razie nie oparta na jakości i dążeniu do mistrzostwa zwłaszcza, że z włączonym silnikiem Alfa Tauri łyka Alfę Romeo bez problemu.
Wróćmy jednak do walki o czołowe lokaty, bo tak naprawdę to liczy się kto wygrywa, a nie to kto jest przedostatni.
I tu można było zobaczyć zupełnie odmienne podejście do sprawy reprezentowane przez Mercedesa i Red Bulla.
Prowadzący Max Verstapen, mający stale we wstecznym lusterku nieustępliwego Hamiltona, musiał liczyć na perfekcyjną pomoc zespołu i kontrolowanie przez niego przebiegu wyścigu i przygotowanie do reagowania na poczynania rywali.
I mam wrażenie, że tym razem zespół zawiódł Maxa, bo sprawiał wrażenie jakby na tym torze ścigał się po raz pierwszy.
Najpierw przy pierwszym pit stopie Verstapena nie wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności, z których przecież wydawali się słynąć, i przetrzymali swojego Red Bulla o 2. sekundy dłużej niż rywale swojego Mercedesa Hamiltona.
Ale to jeszcze mimo wszystko pozwoliło Maxowi na pozostanie liderem.
Problemem Red Bulla okazała się, moim zdaniem, ich zachowawczość i ślepa wiara w założoną strategię, niezmienianą niezależnie od sytuacji na torze.
W okolicach 50. okrążenia jadący na średniej mieszance Hamilton wcale nie mógł zbliżyć się do Verstapena na tyle, by móc go zaatakować i wyprzedzić, w związku z czym widząc okno pit stopowe (tzn. możliwość wykonania zmiany opon i powrotu na tor na trzeciej pozycji, najwyżej tuż za swoim zespołowym partnerem Botasem) niespodziewanie dla Red Bulla zjechał i dokonał sprawnej zmiany na... znowu pośrednie żółte opony.
Co ciekawe 10 sekund wcześniej zdziwiony Max meldował przez radio, że jest zaskoczony tym jak dobrze i wydajnie zdają się zachowywać opony w samochodzie goniącego go rywala, dając mu dużo więcej przyczepności niż Max miał w swoim Red Bullu.
To zdawało się oznaczać, że Max twierdził, że Mercedes za nim, mając dużo lepiej pracujące opony, będzie z każdym okrążeniem groźniejszy i szybszy od jego Red Bulla, co w konsekwencji może skutkować brakiem możliwości obrony przed atakami i utratą prowadzenia przez Verstapena.
Przynajmniej ja tak to rozumiałem, ale może się nie znam i nie rozumiem wysublimowanych zawiłości techniczno – taktycznych tego sportu.
Zaskakująco dla mnie Red Bull w ogóle nie zareagował na ruch Hamiltona jakby nawet tego nie zauważył.
Kolejnym zaskoczeniem było to, że jadący na trzeciej pozycji Hamilton, tracący po zmianie opon do prowadzącego Maxa 25 sekund i mniej więcej 15 do jadącego na drugiej pozycji swojego partnera z zespołu Botasa, zaczął jechać szaleńczym tempem, które pozwalało mu odrabiać niemal po 2 sekundy na okrążeniu.
Verstapen na swoich słabnących oponach zaczynał człapać coraz wolniej i widać było, że jest tylko kwestią czasu, by Hamilton go dopadł.
Najwyraźniej nadal nie robiło to żadnego wrażenia na decydentach z Red Bulla, bo spokojnie kazali Maxowi jechać do końca na starych kapciach.
Strategia przedziwna dla mnie, bo Lewis jak w zegarku zbliżający się do prowadzących, najpierw po 7-8 okrążeniach dogonił Botasa (który zresztą bez sensu, nawet mając sygnał z zespołu, by puścił szybszego Hamiltona, przez chyba ponad jedno okrążenie w zasadzie go... blokował), by po kolejnych 3-4 dopaść i wyprzedzić bezradnego Maxa.
Co ciekawe i dla mnie już zupełnie niezrozumiałe, dopiero wtedy Red Bull wymyślił zmianę swojej strategii i ściągnął Maxa do pit stopu, by założyć mu... najszybsze, miękkie, czerwone opony.
Na nich to Max zaczął być najszybszy na torze i to on zaczął odrabiać po 2 sekundy do prowadzącego Hamiltona, wyprzedzając w między czasie drugiego w tym momencie Botasa.
Tylko, że po czterech okrążeniach chyba jakby „nieoczekiwanie" dla Red Bulla wyścig się skończył i Max dojechał jako drugi.
Nie mam doktoratu z F1, ale trzymanie lidera wyścigu na umierających średnich oponach, podczas gdy najgroźniejszy rywal, który i tak jechał lepiej na swoich, zmienił je na świeży komplet i zaczął pędzić jak TGV – jest dla mnie nieodgadnione zwłaszcza, że Red Bull w swoim pit stopie kisił dla Maxa najszybsze miękkie opony.
Przy takim podejściu do ścigania to może lepiej dać sobie spokój, poprzestać na kwalifikacjach i nie rozgrywać wyścigów, bo jak widać efekt końcowy jest dokładnie taki sam.
Zastanawiam się, czy niedługo w F1 nie będą jeździły samochody autonomiczne, bo w zasadzie kierowca staje się zbędny, gdyż niemal 90 procent sukcesu zależy od tego jaki jest samochód i co potrafi oraz co wymyślą mechanicy w trakcie zmian opon oraz szefowie zespołów, którzy nieraz sprawiają wrażenie, że w czasie wyścigu grają w pasjansa i nawet nie wiedzą co się dzieje na torze.
W tym wszystkim Mercedes posiadający w swoim składzie Hamiltona, wydaje się być rodzynkiem, gdyż ten facet, we współpracy ze swoim teamem, zdaje się mieć przemyślane i przygotowane rozmaite warianty nieszablonowego reagowania na zmienne i niespodziewane sytuacje podczas wyścigu.
Ale wynika to z tego, że Lewis przed wyścigiem jest w stu procentach zaangażowany w myślenie o nim i mam wrażenie, że jeszcze przed startem „przejeżdża" go centymetr po centymetrze, tak by wiedzieć co, kiedy i jak ma zrobić.
I to jest to prawdziwe mistrzostwo.
A mam wrażenie, że w tym roku może być udowodnione i potwierdzone już po raz... ósmy, co moim zdaniem sprawi i potwierdzi, że mamy do czynienia z bezsprzecznie najlepszym kierowcą w historii formuły 1.
Ja Ja, Polak mały