Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
Wolne Miasto Warszawa, 15.12.2022.
Najlepsze piłkarskie zespoły narodowe – precyzyjnie i bardzo rozwlekle wyselekcjonowane ze wszystkich zainteresowanych tym krajów naszego globu – spotkały się w Katarze, by przez miesiąc zmagać się ze sobą, upałem i piaskiem, w celu dookreślenia kto jest kim i co jest wart.
Mistrzostwa zorganizowano akurat tam, bo bezcenna wartość rywalizacji sportowej została jednak wyceniona w sposób niezwykle wymierny i na tyle przekonywujący dla skorumpowanych decydentów z FIFA, że ci nie mogli sobie odmówić głosowania za tą kretyńską kandydaturą.
Apanaże były tak wielkie, że ani debilne miejsce na środku pustyni, a raczej sztucznej plaży, ani postawienie na głowie kalendarza rozgrywek we wszystkich krajach na świecie, ani nawet zdrowie zawodników, którym zaburzono piki budowanej formy (co będą z pewnością odczuwać w kolejnych latach) – nie powstrzymały oficjeli FIFA przed udawaniem, że Katar to najzdrowsze i najlepsze sanatorium dla uzdrowienia i propagowania piłki nożnej podczas jej największego święta.
Jak się okazało w całym tym cyrku nie mogło zabraknąć i naszych kopaczy, którzy co prawda raczej psim swędem, ale jednak dzielnie, wykopali sobie prawo do udziału w kolejnych meczach otwarcia, o wszystko i o honor – nawet jeśli końcowy efekt był łatwy do przewidzenia.
Na marginesie – śmiem twierdzić, że nasz udział zawdzięczamy płacącym za to własną krwią Ukraińcom, bo to oni postanowili aktywnie przeciwstawić się barbarzyńskiemu atakowi Rosji i zbrodniczej napaści na ich kraj.
Gdyby tego nie zrobili – Putin szybko zająłby Ukrainę, a teraz spokojnie szykowałby Rosjan i Ukrainców na krwawą i definitywnie śmiertelną dla wszystkich wojnę z nami.
A my w tym czasie dawno przegralibyśmy baraż ze Sborną, której oficjalnie (w ramach protestu – co mimo wszystko szanuję) nie chcieliśmy dokopać.
I tak, w pewnym sensie dzięki naszej autorskiej wersji słynnej strategii walki bez walki Bruce'a Lee z Wejścia Smoka, sprawiliśmy, że Rosji nie ma w Katarze.
Nie zakładając nawet kimona zadaliśmy słynny cios wibrującej pięści, choć ręce raczej trzymamy w kieszeniach i jedynie pokrzykujemy na innych, by bardziej pomagali Ukraińcom.
Tak wygląda nasz arcy sprytny, narodowy heroizm, zgodny z nieśmiertelnym i stale wznoszonym w Krainie Pisdzieli zawołaniem: Bóg, Honor, Ojczyzna – wykorzystywanym do wszystkiego i w każdej sytuacji, a powodującym i podtrzymującym stałą walkę o wszystko ze wszystkimi.
Kolejność artykulacji wielkich słów ani tu (w Krainie Pisdzieli), ani tam (w sporcie) nie ma w zasadzie żadnego znaczenia, podobnie jak wszystkie te wykrzykiwane bez sensu hasła, z których każde, oddzielnie, ma określoną wartość i niebywałą, wyjątkową jakość, ale w discopolskiej i pisdzielnej wersji są synonimem żenady, obłudy i hańby na wszystkich możliwych polach.
Zatem reprezentacja piłkarska naszego wielkiego kraju dostosowała się idealnie do zasad w nim obowiązujących i na pustyni reprezentowała sobą wszystko to, z czego ten kraj słynie i w czym jest mocny i najmocniejszy.
Świetnie wybrany discopolowy prezes kopaczy wybrał na trenera tego bałaganu gościa wprawionego w załatwianiu wszelkich spraw piłkarskich poza boiskiem i przez telefon, w oparciu o współpracę z najsłynniejszym polskim fryzjerem, w ramach której wiedział jak wszystkich ogolić.
Dostosowanie się do poziomu i sposobu działania oficjeli FIFA mogłoby nawet wydawać się pomysłem w miarę logicznym, z tym, że oczywiście jest mało zgodne z prawem i uczciwą rywalizacją sportową.
Ale przecież cel uświęca środki, nieprawdaż?
W końcu prawo prawem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie i w razie jakichkolwiek wątpliwości i zawahań - przecież trzeba móc jej odpowiednio pomóc...
Poziom sportowy naszych orłów nie miał w zasadzie żadnego znaczenia, bo oni przecież zostali wybrani do reprezentowania lepszej sprawy i naszego celu, a to jak mieli go osiągnąć, to już było nieistotne.
Aż dziwne, że nasz sprytny trener, były bramkarz, nie wymyślił, że trzeba wystawić jedenastu bramkarzy, bo obrona Częstochowy to niemal nasz narodowy znak firmowy.
Ale chyba jednak ktoś mu powiedział, że aby wyjść z grupy to jednak trzeba też wygrać jakiś mecz, a by to zrobić to trzeba przynajmniej, co najmniej, strzelić jakoś bramkę, a do tego wypadałoby choć raz zaatakować i choćby na chwilę przenieść się na połowę i pod bramkę przeciwnika.
Zatem ostatecznie bramkarz był tylko jeden, ale za to okazał się całkiem Szczęsny, nawet przy arabsko-argentyńskich karnych.
I tak, ekipa dumnie reprezentująca nas, a występująca jako opozycja totalna dla futbolu, prezentując nasz narodowy antyfutbol, wzbogacony o błagania na kolanach Argentyny, by po strzeleniu nam dwóch goli nie zbliżała się już z piłką do naszej bramki – sensacyjnie doprowadziła do sytuacji, że okazało się, że nie grając nic... zdaniem wielu wygrała wszystko co miała wygrać.
Zakładam, że cyniczna Argentyna wolała nasz awans kosztem Meksyku, który awansowałby, gdyby tylko Albicelestes dokopali nam bardziej, a tak, to z kolei oni nie robiąc nic więcej – pozbyli się trudnego i zawsze groźnego rywala jakim jest Meksyk (podobnie jak wyluzowana Hiszpania wyrzuciła z turnieju Niemców poprzez swoją kontrolowaną porażkę z Japonią).
Nasze wyjście z grupy zostało ogłoszone wielkim i wiekopomnym narodowym sukcesem, okraszonym kolejnym semantycznym kuriozum utworzonym w naszym języku.
Otóż funkcjonujący i tak bardzo świętowany od roku 1973 „zwycięski remis" z Anglią – właśnie odszedł do lamusa – nomen omen zadziwiająco pokonany przez... „zwycięską porażkę" z Argentyną.
Poziom absurdu naszej rzeczywistości sięga już takich granic stratosfery, że kosmos mamy już dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Tylko że tam czeka nas już tylko próżnia... bo inne planety są absolutnie niedostępne i do tego zbyt odległe.
Zapewne niebagatelny wpływ na taki przebieg i efekty rywalizacji z najlepszymi miało nieoczekiwane, zagadkowe i mistyczne spotkanie naszej ekipy z premierem najjaśniejszej, który namaścił drużynę przed jej wylotem do Kataru, a dla wzmocnienia życzeń szczęścia w sportowej walce oraz jednak szczerze wątpiąc w to, że dla zawodników reprezentowanie kraju to zaszczyt, honor i powinność – dorzucił im z naszych kieszeni kilkadziesiąt baniek premii za ewentualne zajęcie okolic 16 miejsca w turnieju.
Francja dość szybko wskazała nam miejsce w szeregu i spowodowała, że premier nie musiał już niczego więcej obiecywać, choć przecież uwielbia to robić naszym kosztem i za zdobycie Pucharu Świata w Katarze mógł im obiecać nasze wszystkie nieotrzymane z winy PISu środki z KPO.
Niemniej jednak smród tego spotkania i postawy naszych herosów, którzy zamiast broić honoru ojczyzny w walce z przeciwnikiem, toczyli zacięte boje pomiędzy sobą o podział gruszek na wierzbie – czujemy do dziś – i zapewne on będzie się ciągnął za nimi jeszcze długo po tym, jak zapomnimy kto tam w ogóle wygrał.
O sposobie gry, a raczej anty gry, naszej reprezentacji szkoda nawet wspominać, bo cały obserwujący to świat do dziś ma torsje i zadaje sobie pytanie kto nas tam dopuścił do rywalizacji z tymi, którzy grają po to, by zrobić wszystko, by wygrać.
My, jako jedyni z 32 uczestników, mieliśmy jakąś odmienną i tajemną strategię unikania gry, realizowaną z zaskakującą konsekwencją, wytrwałością i uporem.
Co ciekawe, tak się składa, że w finale tego kuriozalnego turnieju zmierzy się Argentyna z Francją, a zatem niezależnie od wyniku końcowego nasz rząd będzie mógł odtrąbić dodatkowy sukces podlegającej mu poprzez Ministerstwo Sportu reprezentacji, gdyż przez najbliższe cztery lata będzie twierdził, że choć co prawda nie wygraliśmy i nie jesteśmy Mistrzem Świata, ale przecież przegraliśmy tylko z Mistrzem i Vice Mistrzem, i to tylko dwoma bramkami, a zatem moralnie możemy się czuć jak zdobywcy trzeciego miejsca, pomijając wszystkich innych uczestników turnieju.
To pewnie zostanie dodatkowo poparte jakąś kolejną premią z naszych pieniędzy, szczodrze ofiarowaną przez mistrzów wszelkiej kretyńskiej propagandy sukcesu podkreślającej każdą dowolną piramidalną głupotę.
Nasz żenujący udział, podniesiony do rangi epokowego sukcesu osiągniętego pod auspicjami tej władzy – znakomicie koreluje z euforią Katarczyków, którzy przez lata (kosztem wielu istnień ludzkich) budowali stadiony, które właśnie zaczynają już rozbierać, a podczas meczów przebierali wynajętych klakierów w barwy narodowe aktualnie grających drużyn i kazali im udawać, że je dopingują...
I nie wiem czy traktować to jako odjechany kabaret, czy kompletną porażkę wszystkiego, co chciałoby się uznać za kreowanie rzeczywistości.
Ja już nawet nie chcę wiedzieć kto wygra ten turniej, bo z mojego punktu widzenia to wszystko tam śmierdzi, sport tam jest najmniej ważny, a potwierdza się tylko to, że kasa może wszystko, wszędzie i zawsze.
I czuję, że mam przewlekłą, prawdopodobnie dożywotnią alergię na Katar.
A przez to, to odnoszę również wrażenie, że Kraina Pisdzieli stale się rozrasta i zaczynam obawiać się, że nie ma już zbyt wielu miejsc ani sfer gdzie jest normalnie, a przynajmniej, gdzie jej nie ma i... gdzie nie sięga.
Ja Ja, Polak mały