Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
Wolne Miasto Warszawa, 20.10.2022.
Od kilku dni wrze we wszystkich możliwych kanałach i mediach o kolizji drogowej/wypadku z udziałem Jerzego Stuhra, w którym poszkodowany został motocyklista, a u zasłużonego aktora policyjne detektory wykryły 0,7 promila alkoholu we krwi.
Cała prawica, zwłaszcza ta najbardziej prawa we wszystkich możliwych znaczeniach, ma używanie, bo aktor dał plamę, więc postanowiono go zmieszać z błotem i ukamienować.
Co ciekawe, wszystko pod hasłem, że... należy go traktować jak każdego innego „zwykłego" obywatela, ale sama ta nagonka zadziwiająco różni się od takiego traktowania setek, o ile nie tysięcy przypadków, a w zasadzie standardowych dla tego kraju i powszechnie akceptowanych takich zachowań.
Po drugiej stronie m.in. ustawił się, a w zasadzie ułożył na szpitalnym łóżku, niemal umierający tam w tym czasie Tomasz Lis, który resztkami świadomości zdaje się minimalizować winę i usprawiedliwiać weterana polskich scen, wpychając niejako pana Jerzego w ramiona typowo polskiego podejścia do tematu.
Na marginesie muszę przyznać, że zadziwiająca żywotność w sieci pana Tomasza zdaje się być odwrotnie proporcjonalna do jego konającej inteligencji, a przynajmniej życiowej mądrości.
Nie wiem z jak wielkimi kompleksami wieku bardzo już średniego walczy od lat, ale sam dość kuriozalny pomysł, żeby (dawno już temu) około czterdziestki zacząć upierać się, by udowodnić sobie i wszystkim, że jest bardziej wydolny i męski niż gdy miał lat 18 – jest raczej... co najmniej dziecinny.
Jednak maratońsko – triatlonowo - hardkorowo – samobójcze, cykliczne doprowadzanie się przez lata do stanów niemal agonalnych, u niego przekroczyło już chyba akceptowalny już nawet przez jego organizm zakres niedotlenienia mózgu, choć on sam uparcie twierdzi, że jest nieśmiertelny.
Obawiam się, że ostatnie wybryki i związana z tym wielka duma, że znowu dał radę coś tam, gdzieś tam przebiec za oceanem – mogą zaskakująco dla wielu i... niego samego - być też jego ostatnimi zachwytami nad czymkolwiek.
Walkę o zdrowy tryb życia macho – niedługo przypłaci tym życiem, bo w swoim realnym pogubił się zupełnie, a ekstremalne odjazdy zawodowe stara się usilnie przebić ekscesami pseudo sportowymi.
I, moim zdaniem, to nie może się dobrze skończyć.
Dlatego też nie biorę nawet nazbyt poważnie jego usprawiedliwień pana Jerzego, bo choć przypadek pana Stuhra oczywiście bazowo różni się od standardowego moczymordy codziennie zalanego w trupa i jeżdżącego w takim stanie niemal zawsze – to z punktu widzenia logiki oceny zdarzeń i sytuacji drogowych trzeba powiedzieć, i to bardzo głośno, że w tym przypadku, dokładnie tak samo jak w każdym innym, nie może być żadnej taryfy ulgowej.
Jednakże prostacki wręcz atak chrześcijańskiej i miłosiernej prawicy, plującej na niego najbardziej nacjonalistyczną flegmą i odmawiającej mu... polskości – uważam za kolejny przejaw kretynizmu orędowników Krainy Pisdzieli – bo paradoksalnie pan Jerzy tym swoim idiotycznym wyczynem udowodnił swoją absolutną – prawdziwą polskość.
Gdyby największym krzykaczom przyłożyć do ryja alkomaty, okazałoby się niechybnie, że sami mają znacznie więcej niż znaleziono, a raczej wykryto, u niego, i jeżdżą tak wielokrotnie.
Oczywiście muszą wykorzystywać takie jego kretyństwo, bo pan Jerzy sam podał im się na tacy, ale jutro, pojutrze i każdego kolejnego dnia, będą musieli milczeć lub niewyraźnie bełkotać coś o Tusku, Niemcach, zdradzie stanu itp., by zagłuszyć kolejne pijackie afery większości swoich kumpli.
W tym wypadku najważniejsze, że kolizja nie była śmiertelna dla nikogo, choć śmiem twierdzić, że zdarzenie z udziałem motocykla mogło wcale nie wynikać z winy aktora, co oczywiście nie zdejmuje z niego ani grama, a w zasadzie, ani promila promila winy za jazdę w takiej swojej wersji.
Nie mnie oceniać dokładny przebieg zdarzenia, bo może się okazać, że przepisy były łamane przez obu – jednak pan Jerzy jest winny bezspornie, bo nie miał prawa siedzieć w tym samochodzie tam gdzie ma on kierownicę – kropka.
W tym wszystkim jednak takie jego zachowanie postawiło go na równi ze wszystkimi najbardziej prawdziwymi Polakami.
I to w tej całej tragedii jest najsmutniejsze.
Panie Jerzy, niezależnie od tego jak ta sprawa się dalej potoczy, ile razy będzie Pan za nią przepraszał i się kajał, dla własnego dobra, par excellence - auto szacunku i dobrego samopoczucia – sugeruję, by Pan się dziesięć razy zastanowił, gdy bezmyślnie miałoby Panu przyjść do głowy, by jeszcze kiedykolwiek być prawdziwym Polakiem.
Bo to jest odrażające i upodlające, a co więcej zupełnie nie przystoi ludziom przyzwoitym i mądrym.
Nawet jeśli mądry Polak po szkodzie...
Ja Ja, Polak mały
P.S.
PIS zaskakująco bardzo szybko dał nam dowód i wskazanie jak należy się zachowywać.
Wczoraj wieczorem w Wilanowie w Warszawie znaleziono „nieprzytomnego" posła Prawa i Sprawiedliwości Przemysława Czarneckiego, leżącego w „krzakach" przy jednym z przystanków.
Pan poseł jest posłem tylko dlatego, że jest PIS...synem znanego i cenionego w wielu kręgach „obatela" Ryszarda, który jak widać, poza samoobronną miłością do PISu, przekazał synowi w genach jego absolutną, choć pewnie przez to około 40% prawdziwą Polskość.
Wezwane służby przewiozły go na słynną izbę wytrzeźwień na ulicy Kolskiej, gdzie dokończył tak pięknie rozpoczętą, jakże upojną noc, a detektory alkoholu wykazały u niego ponad 2 promile prawdziwej Polskości.
Śmiem twierdzić, że przykładne nie siadanie za kółko w takim stanie, nie jest jednak wynikiem jakichkolwiek świadomych działań pana posła, albowiem mam wrażenie, że odcięty kontakt ze światem wokół i rzeczywistością nie pozwolił mu w ogóle ogarniać tego gdzie jest i co robi.
W takim upojeniu mógłby zapewne równie dobrze wsiąść i prowadzić... metro, a nie zrobił tego tylko dlatego, że po pierwsze, jak widać, nie był już władny w żadnej mierze siedzieć (poza Kolską, ale to z przymusu i nie samodzielnie), a po drugie, bo metro tamtędy nie jeździ.
Można by założyć, że mógł liczyć na tramwaj, a że budowa linii prowadzącej na Wilanów nieco się ślimaczy, i może się zdarzyć, że pierwsze wagony trafią tam dopiero za 2 lata, to mógł uznać, że skoro tak, to w tym czasie nieco się zdrzemnie.
Mam jednak wrażenie, że w tym wszystkim musiał pić sam do lustra, a nawet siedząć do niego tyłem, by na siebie nie patrzeć z jeszcze większą odrazą za to kim się stał i jak nisko upadł idąc w ślady ojca, bo według mnie w tym stanie to na ulicę nie powinni go wypuścić nawet wrogowie.
No, chyba że ekipa jego towarzyszy zakończyła debatę w podobnym stylu, i leży gdzieś tam jeszcze, tylko że w miejscach mniej eksponowanych.
To może potwierdzać, że nawet bez oficjalnej świadomości – pan poseł nadal ma niepowstrzymaną potrzebę bycia w centrum uwagi.
Może to też oznaczać, że ojcu skończyły się nagle lewe kilometrówki, i w związku z tym nie miał jak na nasz koszt odebrać następcy swojego szlachetnego rodu, więc uznał, że taniej będzie pozostawić go zaszczanego i zarzyganego na ulicy.
Prawica jednak może być dumna, bo koniec końców tak czy inaczej przecież niczym nie jechał, i w ramach walki o nasze lepsze jutro - wczoraj legł tam gdzie był, gdy nie miał już wiedzy o tym dokąd się czołga, nawet jeśli przypadkiem jego samochód był gdzieś niedaleko.
Zakładam też, że w tym wszystkim szlag trafił jego kluczyki od auta, a to mogło mocno skomplikować jakiekolwiek próby jazdy w ogóle.
Niemniej jednak prawdziwi Polacy nadal mogą wykazać swoją wyższość nad panem Jerzym Stuhrem, bo doprowadzają się do takiego stanu, że nie mają szansy zauważyć nie tylko żadnego motocyklisty, ale też i swojego samochodu, a w zasadzie to niczego w ogóle.
Jeśli na tym będą opierać swój program unikania jazdy po pijaku, to może się okazać, że wkrótce nasze drogi będą niemal puste, bo zniknie z nich ponad 50% użytkowników.
Co też w jakimś stopniu można by uznać za jakiś kolejny przedziwny sukces PISu.
W końcu nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.