Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
Wolne Miasto Warszawa, 22.07.2023.
Nie da się nie wrócić do krakowskiego wypadku, a w zasadzie masakry spowodowanej na własne, bezczelne życzenie.
Tym bardziej, że wczoraj odbył się pogrzeb głównego winowajcy i mordercy, którego imię i nazwisko na zawsze pozostanie już synonimem bandyckiej mentalności zakompleksionych, nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie miernot, sztucznie podbijających swoją rzekomą wartość życiem na krawędzi, poza prawem i wbrew uczciwym zasadom oraz obowiązującym przepisom przestrzeganym przez innych.
Umiłowanie prostackiego przepychu, fikcji i różnych form kosztownych „świecidełek" zastępujących rzeczy naprawdę wartościowe, a niekoniecznie drogie – wypełniało cały kiczowato plastikowy świat niespełnionego, pijanego herosa.
Chciał być podziwianym bohaterem wielbionym przez tłumy, lepszym od innych i udowadniającym wszystkim swoją wyższość, a skończył jako absolutne zero, a w zasadzie nikt, określony jedynie promilami wypełniającego go alkoholu, wskazującymi na kompletne upojenie, bo liczba 2,6 oznacza tak naprawdę brak realnego, świadomego kontaktu ze światem.
A liczne dowody na to, że ta żenująca krakowska szarża była typowym, codziennym sposobem traktowania przez niego ludzi, drogi, jazdy, prawa, życia i wszystkiego innego – potwierdzają, że należał do grupy stanowiącej śmiertelne zagrożenie dla nas wszystkich, bo każdy z nas, w każdej chwili może znaleźć się na pijackiej drodze kolejnego takiego bezmózgiego terrorysty.
Jeśli nie chciał żyć – miał dość szerokie spektrum możliwości ogarnięcia tematu w sposób jednocześnie „miły" dla niego i bezpieczny dla wszystkich dookoła.
To byłoby uczciwe, odważne, poważne i dojrzałe, a tak, przeminął nawet nie wiedząc co robi, gdzie jest i jak nisko upadł.
Nieprzebrane setki zniczy zapalanych nad Wisłą w miejscu finału tragedii jego życia, a także tłum uczestniczący w tym pogrzebie, świadczą o chorym kulcie przestępców, półświatka, nielegalnych wyścigów, łamania prawa oraz pogardy dla innych i przyzwoitości w życiu.
Za chwilę okaże się, że będą rozgrywane kolejne nocne wyścigi, tym razem o „Puchar jego imienia", bo ktoś uzna, że i na jego śmierci warto by sporo zarobić.
Zastanawiające, że tacy podrasowani macho mają wrażenie, że są coś warci w mroku nocy, choć gdyby wypuścić ich na tor, by porównali się z trzeciorzędnymi kierowcami wyścigowymi... to nawet nie zdołaliby powąchać resztek spalin za nimi, bo tamci zniknęliby im szybko w oddali... by za chwilę pojawić się za nimi.
Ale ryk przegrzanych silników zagłusza ich pustkę, kompletną nicość wyznawanych wartości oraz brak umiejętności zostania kimś wybitnym, odpowiedzialnym i potrafiącym wykorzystać i rozwijać swój talent z pożytkiem dla siebie i dla świata.
Napędza ich chwilowy, półświadomy zachwyt naćpanych, najaranych i zapitych gapiów, uznających łamanie prawa i uciekanie przed policją za szczyt rozkosznej zabawy i podniecającej ich, ekstremalnej, zakazanej, niezdrowej i nienaturalnej emocji.
A oni sami, zanurzają się co noc i co dzień w coraz głębszą otchłań niebytu, bo, by uzyskać stan pozornej, chwilowej równowagi, muszą przyjmować coraz to większe dawki wszystkiego co biorą, łykają, piją, wąchają, wciągają czy sobie wstrzykują...
Jednak od czasu do czasu, choć oczywiście z rzadka i na bardzo krótką chwilę, pojawia się taki mglisty i niejasny, ale możliwy do wychwycenia moment, w którym w przebłysku mikro świadomości zaczyna do nich docierać, że już niedługo przyjdzie czas i na nich, tak jak przyszedł na tego, którego wczoraj tak solidarnie pożegnali.
I dlatego są tak niebezpieczni dla nas wszystkich, bo sami już wiedzą, że przed tym nie uciekną, a czeka ich podobny koniec, gdyż życie na krawędzi jest silniejsze od nich i wciąga ich wciąż mocniej i mocniej, niczym niszczący nałóg, z którego nie ma wyjścia ani od którego nie ma ucieczki.
Oni sami wykazują niezrozumiałe uwielbienie i dla innych tak przegranych, którym się wydaje, że razem stanowią jakąś elitę, bo znaleźli sztuczną grupę wsparcia podobnych sobie odmieńców, nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie i sztucznie wmawiających sobie, że to jest ich jakaś cecha wybitna i wyróżniająca ich z pospolitego, według nich, tłumu spowszedniałej, ich zdaniem zwyczajnej, nijakiej reszty, żyjącej nudno i beznamiętnie według niepojętych dla nich reguł, norm, zasad, jakichś wyższych wskazań czy nawet przykazań.
A teraz, po tej łatwej do przewidzenia tragedii, jego bliscy rozpaczają, nagle zaskoczeni, że koniec nadszedł tak szybko, ale sami ciągle jeszcze nie rozumieją, że to oni się do tego przyczynili udając, że nie wiedzą do czego to wszystko prowadzi i zmierza, a poprzez swoją objętnosć, brak kategorycznego sprzeciwu, czy jakiejś reakcji w ogóle albo nawet... chorą dumę - popchnęli go do ciągłego przesuwania granic absurdalnej bezmyślności i nieodpowiedzialności.
Ksiądz wziął kasę, by wygłosić kilka pustych formułek, wychwalić go pod niebiosa i wmawiać zebranym, że się jeszcze spotkają, bo poszedł do nieba, by tam na nich czekać...
Zastanawiam się jaki Bóg mógłby wezwać do siebie kogoś takiego, pochwalić go za tak spędzone, zmarnowane, puste życie, poklepać go po plecach za zabicie jeszcze trzech osób i wskazać mu drogę do Edenu, by już wiecznie cieszył się tam bliskością Pana...
Chyba trzeba by mieć w głowie jakieś nieogarnięte rozumem, nieograniczone żadną logiką odmęty samozaparcia, aby naprawdę wierzyć, że to tak działa.
Bo jeśli tak, to Putin będzie tam witany owacjami na stojąco, gdyż od lat morduje ludzi tysiącami, a tych których nie zabija bezpośrednio swoimi wojnami, wykańcza milionami głodem, terrorem, mrozem (manipulacją cenami surowców enegetycznych), biedą (tu taką samą manipulacją cenami żywności) i strachem lub jednostkowo, w wersji przeznaczonej dla wybranych „przyjaciół" – likwiduje ich bardziej tradycyjnie nowiczokiem, polonem czy arszenikiem.
Jeżeli wymodlone Niebo miałoby być wypełnione podobnymi do niego – to tam naprawdę musi być zajebiście...
Ciekawe tylko co tam piją, bo bez tego, tutaj na Ziemi, żegnany wczoraj z takim żalem heros nie mógł wytrzymać, więc nie sądzę, by nagle tam miał dać radę.
Wszystkim oburzonym za brak szacunku dla zmarłego oraz bólu rodziny, najbliższych i przyjaciół – chciałbym nieśmiało wskazać, że od tamtej soboty zginęło na drogach w Polsce już całkiem sporo osób zabitych przez jego kumpli pijaków, a dziś, jutro i każdego kolejnego dnia każdy z nas może być kolejną krwawą ofiarą jemu podobnych.
Tym bardziej, że on, gdy żył, to nie okazywał szacunku wobec nikogo wokół, więc skąd nagle oczekiwanie, by traktować go jak kogoś zasługującego na jakikolwiek szacunek...
A tak przy okazji, niedawny gremialny hejt odżegnujący od czci i wiary Jerzego Stuhra, bo parę miesięcy temu, kilkaset metrów lub może trochę ponad kilometr dalej, na tej samej „Alei", karygodnie zajechał drogę motocykliście, doprowadzając do niebezpiecznego z nim kontaktu - w efekcie i zamierzeniu słusznie oburzonych - niemal wzywał do ukamienowania żywcem człowieka, który za swój błąd, spowodowanie zagrożenia i doprowadzenie do kolizji (na szczęście ostatecznie niezbyt groźnej w skutkach) kajał się i wielokrotnie przepraszał, został skazany, a do tego poniósł karę finansową.
Tamten, skądinąd słuszny atak, oparty był o wynik 0,7 promila wskazujący na „spożycie", które jednak nie odbiera świadomości, a ją „tylko i aż" osłabia oraz opóźnia reakcję (pomijam tu już niemal zerową prędkość JS przy skręcaniu na skrzyżowaniu, w porównaniu z prędkościami z jakimi zwyczajowo poruszał się PP).
Wspominam o tym nie po to, by w jakikolwiek sposób bronić znanego aktora, bo ja sam, nawet i na tym moim blogu, wyraźnie i ewidentnie go potępiłem za ten wybryk, ale wskazuję to jako przykład relatywizmu ocen moralności, zachowań i postaw, gdyż w tym przypadku, w odróżnieniu od sprawy „0,7 zgłoś się", nie ma mowy o żadnej refleksji, jednostkowym zdarzeniu, czy zrozumieniu błędu ani jakimkolwiek dążeniu do „poprawy" czy zmiany swoich nawyków - traktowanych tutaj jak bezwarunkową, niczym niepowstrzymaną realizację swoich własnych wizji funkcjonowania według samowolnie wymyślonych i przyznanych sobie praw, wykluczających jakąkolwiek troskę o kogokolwiek.
Tutaj, dziedzicznie obciążony król życia, nie planował żadnej zmiany ani w żaden sposób nie zamierzał się dostosować do czegokolwiek.
Oczywiście zakładam, że grupy hejtujące JS, w jakiejś tam konsekwencji, prezentują podobne, a nawet wzmocnione reakcje wobec sposobu samorealizacji PP, bo gdyby w obu przypadkach ktoś znalażł się po dwóch stronach barykady - to pachniałoby mi to galopującą schizofrenią, ale w tym wszystkim zastanawia mnie również zauważalne dążenie wielu do zmiękczenia czy zrzucenia odpowiedzialności z mordercy, wynikające z podświadomego, nieracjonalnego i bezpodstawnego przesuwania go do roli... pechowej ofiary, która uległa wypadkowi wynikającemu ze splotu nieszczęśliwych okoliczności.
Chciałbym żyć w kraju, w którym nie ma już takich jak on, ale liczba go opłakujących świadczy o... opłakanym stanie ich świadomości, logiki myślenia i myślenia o innych.
Przerażające jest to, że grube tysiące nie widzą w jego działaniu niczego złego, a winę za tę tragedię zrzucają na zły los, brak szczęścia, przypadek, czy przechodnia widmo, choć rozpędzone pod 200km/h, mocno stiuningowane, żółciutkie Renault Megane R.S. kasowało pachołki rozstawione na drodze już dobre 100 metrów wcześniej niż jest to miejsce, w którym pieszy chciał przejść przez tę ulicę w sposób niedozwolony.
Nie przyjmują do wiadomości, że jest to dowód na to, że choć pijany król życia trafił na podobnego do siebie ignoranta, olewającego przepisy, mającego gdzieś zasady, prawo i innych... to, śmiem twierdzić, on go nawet nie widział, bo w jego stanie upojenia pewnie ledwo kojarzył, że gdzieś tam w półmroku zawsze był most Dębnicki.
A rozjeżdżane gumowe pachołki świadczą o tym, że nie miał pojęcia, że tam jest remont zwężający najpierw Aleję Trzech Wieszczów i ślepo zamykający jego pas, a potem pasy prowadzące przez most na jego stronie, choć w standardzie i tak uważał, że przecież cały most jest tylko dla niego... tylko że nagle okazało się, że nie da się na niego wjechać po prostej i dlatego zaczął rozpaczliwie skręcać, równocześnie gwałtownie hamując.
Ocenianie przez biegłych, że miał na liczniku 120km/h (rozumiem, że na razie tylko po analizie filmów) świadczy o tym, że oceniają jego prędkość po wjeździe na skrzyżowanie, gdy już w ogóle nie kontrolował samochodu ślizgającego się bokiem po jezdni i torach, z hamulcem w podłodze – ale trzeba sobie uświadomić, że to było już po dwóch sekundach od rozjechania pierwszych pachołków i „dawno" po rozpoczęciu spóźnionego hamowania, które i tak (dzięki niestandardowej sprawności i mocy super hamulców) zmniejszyło jego prędkość niemal o połowę.
To, że tam obowiązywało 40... to przecież nie ma żadnego znaczenia, bo w końcu te znaki nie były tam ustawione po to, by on je respektował, bo są tam tylko dla zwykłych frajerów, a on był KIMŚ.
A teraz jest NIKIMŚ...
I już takim zostanie, nawet jeśli jakieś ktosie będą zniczami, wyścigami i czym tam jeszcze wymyślą - oddawać mu hołd, bo był taaaaakim chojrakiem.
Nie był.
Był pijakiem, terrorystą i mordercą, a ginąc uniknął procesu i... zasłużonego, długoletniego więzienia, tylko że zamiast tego karę śmierci wymierzył sobie już sam...
A to czy w ogóle miał jakąkolwiek tego świadomość, nie ma już teraz żadnego znaczenia.
Dla nikogo.
A zwłaszcza dla zwykłych „frajerów" przestrzegających przepisów, zasad i biorących odpowiedzialność za siebie i swoich najbliższych, bo ich kochają, a nie koncentrują się jedynie na narcystycznym, samolubnym samouwielbieniu pijanych, niespełnionych, samozwańczych pseudo herosów.
I teraz, to Bóg ma problem co z nim zrobić.
Ale ja osobiśie nie oczekiwałbym, że go przyjmie z uśmiechem i otwartymi ramionami, przytuli, a potem powie, że wszystko będzie dobrze...
Bo już nigdy nie będzie.
A przecież Bóg nie kłamie...
Choć jak Go znam... to jak zawsze do tej pory - wszystko obojętnie przemilczy... tradycyjnie niezmiernie zajęty jakimiś ważymi dla niego, swoimi sprawami.
I sądzę, że nawet nie był na tym dziwnym pogrzebie...
Ja Ja, Polak mały