Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
Wolne Miasto Warszawa, 12.01.2023
Obserwacja rozwijającej się III Wojny Światowej, której bardzo szybko staliśmy się częścią, w połączeniu ze sposobem funkcjonowania w tym wszystkim naszego kraju – wskazuje bardzo jasno na... wspólne korzenie sterujących nami prawdziwych Polaków i... napadających na Ukrainę Rosjan.
I ci, i ci, tradycyjnie uważając się za pępki świata, nację lepszą, silniejszą od innych i nigdy niezniszczalną – równocześnie traktują wszystkich dookoła jako potencjalne zagrożenie i jednocześnie wrogi cel, który prędzej czy później należy zaatakować, podbić i sobie podporządkować lub co najmniej zniszczyć, nawet jeśli czasem coś się razem uzgadnia.
Różnica polega na tym, że Rosja czyniła tak po wielokroć, i czyni to nadal – a prawdziwi Polacy od zawsze przejawiają takie myślenie zło-życzeniowe, tupią nóżkami i odgrażają się czego to oni by nie mogli i nie zrobili, gdyby tylko chcieli.
Rzecz w tym, że im się po prostu, prawdziwie po polsku nie chce, a może bardziej... tak naprawdę to niczego nie potrafią, chociażby nawet chcieli bardziej niż chcą chcieć (odsyłam do Wyspiańskiego).
Historycznie patrząc, tak jak Rosja zawsze postępowały i wszystkie inne imperia, z tym, że każde w którymś momencie stawało się zbyt duże, a w zasadzie za wielkie, by móc nadal sprawnie funkcjonować i nieuchronnie musiało się rozpaść, pomimo wszelkich sztucznych prób utrzymywania swojej jedności siłą.
To paradoksalnie było spowodowane... rozwojem cywilizacji, który w sposób bardziej naturalny pozwalał ludziom w coraz większym stopniu i zakresie samodzielnie kreować różne dobra, zamiast je bandycko kraść oraz mordować lub gwałcić i zniewalać ich poprzednich właścicieli.
Oczywiście, w pewniej sinusoidalnej formie, taki cykl nadal powtarza się stale w każdym zakątku świata, bo nieustająco jest przesuwana granica chciwości, pożądania i wciąż bardziej wygórowanych oczekiwań dokonywania ciągle większych grabieży coraz to nowych rodzajów dóbr.
Nowe wahnięcie zaczyna się, gdy naprężenia wewnętrzne jakoś już stabilizującego się układu, który na tym etapie wystarczał danemu pokoleniu zdobywców koncentrujących się wreszcie na konsumpcji swoich zadawalających ich chwilowo zdobyczy – wychodzą poza akceptowalną amplitudę zwiększonych wymagań i niezaspokojonych, rozbudzonych oczekiwań kolejnego miotu, chcącego jeszcze więcej.
Na przykładzie Rosji najlepiej, jak w soczewce, widać przebieg następujących po sobie gwałtownych cykli przetaczających się tam na przestrzeni chociażby ostatnich ponad stu lat, w czasie których ich dynamika była dodatkowo podbijana stawianiem na głowie funkcjonujących systemów, a przynajmniej ich nazewnictwa i podstaw ideologicznych, za każdym razem cwanie maskujących dążenie do tego samego celu jakim zawsze było i jest rządzenie duszami – absolutnie niezbędne dla utrzymywania władzy.
Tu jedynie różnica polegała na tym, że najchętniej martwymi, co w tym przypadku, wbrew pozorom (i w ostatecznym odróżnieniu do Gogola wskazującego to nieco wcześniej) – ma raczej dotyczyć tych istniejących naprawdę, ale doprowadzonych do granic spolegliwości, obojętności i podatności na bezkrytyczne podążanie za swoimi nieomylnymi carami – bo wtedy są najcenniejsze i jako takie najbardziej pożądane, choć paradoksalnie wtedy równocześnie najtańsze.
Genetycznie wykształcone i utrwalone życie pod butem, w niemal na stałe zmilitaryzowanym reżimie i stanie permanentnej wojny – dodatkowo podtrzymywanych w świadomości ludu przez wpajanie maluczkim wszechobecnego poczucia zagrożenia atakiem najróżniejszych sił wewnętrznych i zewnętrznych mogących stanowić zagrożenie dla ich bytu – wytworzyło w nich patologiczną gotowość do oddawania życia za ojczyznę i poświęcenia jej wszystkiego z obawy... przed przyjściem nowego i niewiadomego, nawet gdy to znane na dłuższą metę nie jest dla nich dobre.
To może mieć charakter jakiejś kolejnej chorej formy syndromu sztokholmskiego, tutaj tłumaczonego uzależnieniem od terroru samych swoich.
Napędzanie tego układu było od zawsze możliwe poprzez stosowanie niezwykle efektywnej metody wykorzystywania kija i marchewki, w ramach której, poprzez przekupstwa, łapówki i wplątywanie mas w sieć skomplikowanych powiązań i finansowego uzależnienia od siebie – wskazuje im się jedynie słuszną drogę bycia w grupie pierwszej (bezkrytycznie popierającej „pomazaną" przez ich Boga władzę), którą muszą podążać, by przetrwać.
W przeciwnym razie trafią do grupy drugiej – tych krnąbrnych, niepokornych i mających czelność mieć własne zdanie i moralność – którą dla przykładu i zachowania status quo należy natychmiast spektakularnie szykanować, piętnować i karać, a najlepiej unicestwić, by zapewnić sobie trwanie dzięki tej skorumpowanej większości, która ma niezwykle aktywnie, bo już i we własnym interesie, sama być gotowa zrobić i poświęcić wszystko, by chronić ten chory system, gdyż inaczej zginie wraz z nim.
W zależności od momentu historycznego – kasa na kupowanie bezwolnego elektoratu pochodzi ze źródeł wewnętrznych lub zewnętrznych.
W ramach korzystania z tych pierwszych jest generowana poprzez rabunkową eksploatację zasobów „własnych", włącznie z okradaniem i zadłużaniem wszystkich jak leci - również i „swoich", czego w krótkim terminie ten elektorat nie jest w stanie dostrzec, bo albo w ogóle nie rozumie na czym to polega; albo jeszcze tego nie widzi zaślepiony bieżącymi apanażami; albo nawet to widząc... ma to gdzieś, bo interesuje go tylko tu i teraz, a liczy na to, że zawsze jakoś będzie w tej grupie, która i tak ostatecznie wyjdzie na swoje.
To jednak, tak czy inaczej, i raczej prędzej niż później, prowadzi do tarć i spięć pomiędzy wiecznie niezadowolonymi korumpowanymi biorcami, uważającymi że najwyraźniej są bardzo ważni i wszystko im się należy, a już na pewno, że powinni dostać więcej niż wszyscy inni dookoła.
Gdy stopień wszelkich naprężeń wewnętrznych (narastających w obu podległych władzy grupach) może być już niebezpieczny, czy niemożliwy do opanowania – szybko podbija się i uruchamia narrację o zagrożeniach zewnętrznych, wobec których każdy ma ograniczyć własne potrzeby i oczekiwania, puścić w niepamięć konflikty w „rodzinie" oraz skoncentrować się na przygotowaniu do odparcia najazdu mogącego unicestwić jego idyllę.
I to działa, i to oczywiście nie tylko w Rosji, tylko w każdej dyktaturze, a choć powyższe było teoretycznie ciągle o Rosji – to brzmiało przecież nadzwyczaj swojsko, znajomo i... aktualnie, co potwierdza tym samym również i postawioną przeze mnie tytułową tezę.
Ale ani oni, ani my oczywiście nie jesteśmy jedyni, ani aż tak wyjątkowi, a przejawiamy jedynie swego rodzaju geograficznie tożsamą, lokalną specyfikę przebiegu zdarzeń, opartą o potencjalnie najłatwiejsze do wykorzystania cechy manipulowanych i niewolonych mas.
Dla wskazania nieco innego wykorzystania „lokalnego" potencjału manipulacji – przypomnę chociażby nieustający kryzys w... Argentynie, ciągnący się tam bez przerwy co najmniej od... ponad ośmiu dziesięcioleci.
Podaję to jako, moim zdaniem, jeden z bardziej jaskrawych przykładów kompletnego zaślepienia mas i cwanego sterowania nimi w sposób, który te masy uważają za ich autonomiczne, własne i samodzielnie wyzwalane dążenia do samospełnienia.
Pominę tu zagłębianie się w nieco już archaiczne czasy peronizmu, aczkolwiek wielce charakterystyczne poprzez stworzenie przez Juana Perona (na pewnym etapie wraz z żoną Evą) dyktatury opartej na kompilacji faszyzmu, komunizmu, socjalizmu oraz... fałszywej ideologii funkcjonowania Matki Teresy.
Niemniej jednak sprytne lawirowanie Perona od prawej do lewej, mieszanie ideologii, haseł, prawd, kłamstw, terroru i działań pseudo opiekuńczych oraz sztuczne kreowanie sukcesu poprzez gigantyczne zadłużanie państwa stworzyło... trwałe podstawy do samonapędzającego się kryzysu oraz wzajemnej nienawiści wszystkich, sterowanej przez kolejne rządy i junty.
Mam wrażenie, że Kaczyński i Morawiecki, wymyślając sposób na sprawowanie swojej władzy – odrobili lekcje historii i bardzo drobiazgowo przeanalizowali przebieg wydarzeń nie tylko w bliskiej im mentalnie i podziwianej przez nich Rosji, ale i w peronowskiej i poperonowskiej Argentynie, by w podobnym trybie zapewnić sobie trwanie systemu, bo ani Putin, ani Peron po dojściu do władzy nie dali się od niej oderwać, pomimo różnych chwilowych zawirowań.
A władza w poperonowskiej Argentynie też przejawiała niezwykłą umiejętność przetrwania i jednocześnie unikania wszelkiej odpowiedzialności za cokolwiek.
Kraj będący permanentnie na skraju wybuchu wojny domowej, zaskakująco potrafi być spajany chwilowymi tematami zastępczymi, w tym... sportem, a w zasadzie niemal chorobliwą miłością do piłki nożnej, traktowanej nie wiedzieć czemu jako najwyższa wartość, dla której trzeba poświęcić wszystko, łącznie z poziomem swojego życia, czy życiem własnym w ogóle.
Tam dążenie do zdobycia Mistrzostwa Świata w roku 1978 zostało uznane za genialne antidotum na katastrofę gospodarczą i rozbudzone oraz wywindowane tak wysoko, by było jedną z głównych rzeczy mających otępić zaaferowany, bezwolny tłum i wskazać mu jakiś (moim zdaniem arcy fałszywy) jednoczący go cel, a tym samym, by spuścić ile się da ciśnienia z nabrzmiałego wtedy balonu społecznego niezadowolenia z otaczającej je tragicznej rzeczywistości.
I dla władzy warto było wydać na to gigantyczne kwoty (dodatkowo topiące finanse państwa), niebotyczne łapówki i uruchomić całą machinę napędzającą to szaleństwo, bo tym samym junta uratowała swój tyłek i.. przez moment była znowu traktowana jako siła sprawcza i dająca Argentynie wielkość.
Gdy po sukcesie emocje nieco opadły i po kilku latach już nie było tak różowo – to dla samoobrony systemu trzeba było uderzyć z jeszcze większej rury, tym razem teoretycznie realnego zewnętrznego zagrożenia, bo wyczerpały się już wszystkie inne możliwości wewnętrznej kreacji rzeczywistości.
W 1982 roku Prezydent Leopoldo Galtieri wpadł na pomysł obudzenia i skonsolidowania jedności narodu przeciw... bezpiecznie odległej, ale teoretycznie złowieszczej według niego Wielkiej Brytanii, zajmującej też jednak tak nieodległe od Argentyny Malviny – z tym, że dramatycznie przelicytował, bo nie spodziewał się wcale, że jakaś baba, którą ku jego zgrozie angole zrobili Premierem, będzie w ogóle wiedziała gdzie leżą jakieś, stanowiące wrzut na angielskiej dupie, Falklandy, a co więcej, że jeśli on je zaatakuje i zajmie - to ona postanowi tupnąć nogą i je odbić.
Ale zupełnie nie docenił Margaret Thatcher.
Niemniej jednak naród przez moment był zajęty zaciekłą obroną przed innym imperium i był gotów zapomnieć o swoim komforcie (a w zasadzie swojej niedoli), co dało juncie czas na ratowanie tyłków, choć sam Galtieri został w tym poświęcony i w pewnym sensie wysłany na pożarcie, bo całą winę za ostateczną porażkę zwalono na niego.
Zastanawiające jest to, że błyskawicznie przegrana z kretesem wojna, ujawniająca kompletne bezhołowie, brak panowania nad czymkolwiek, brak jakiejkolwiek umiejętności obrony własnego kraju, zarządzania nim ani pomysłu na cokolwiek – od czterdziestu lat stanowi cyklicznie podnoszony element nadal udawanej jedności i... dumy narodu.
A bestialstwa junty wobec tego narodu (łącznie ze słynnymi lotami śmierci, w których opornych wyrzucano żywcem z samolotów do oceanu) zastanawiająco nadal pozostają nieosądzone ani nierozliczone.
Tak łatwo można przekuć klęskę w sukces, o ile wie się jak cwanie pociągać za postronek, kogo ruszyć, a kogo zostawić bezkarnym.
Szczęśliwie w tamtym czasie objawił się niejaki Maradona, którego można było wykorzystać jako niezwykle użyteczne narzędzie konsolidacji i prowadzenia tam gdzie się chce zapatrzonego w niego stada.
Mając właściwego gladiatora można odpowiednio budować jego legendę, która pozwala władzy na łatwiejsze i dłuższe zapanowanie nad żywiołem, bo można go wykorzystywać między innymi niczym wielką zaporę na groźnej rzece.
W Argentynie takim wentylem był Boski Diego, który podczas gospodarczego armagedonu, dzięki swojej magii i talentowi, kreował zamiennik wielkości Argentyny, przenosząc ją na demonizowane, zdiagnozowane jako emocjonalnie najważniejsze, piłkarskie boisko.
A jego symbolem zostanie już chyba na zawsze słynna „ręka Boga", którą strzelił pierwszą bramkę w meczu właśnie z Anglią w ćwierćfinale MŚ w Meksyku w roku 1986, bo Maradona, nawet niezależnie od potwierdzenia swojej wielkości poprzez strzelenie kolejnej pamiętnej bramki w tym meczu, ktora pewnie już do końca świata będzie uznawana za przejaw najwyższej wirtuozerii, kuszntu i niemal niedoścignionej wyjątkowości - pozostawił po sobie aurę oszusta, złodzieja i kogoś, kto dąży do celu łąmiąc zasady, przepisy i mając gdzieś uczciwość i prawość.
Ostateczne wygranie tego turnieju i zdobycie drugiego tytułu Mistrza Świata przez Argentynę przez to też niesie ze sobą ewidentną ambiwalentność odczuć i ocen, bo euforyczna wielkość Argentyny jakoś blednie w obliczu poczucia oszustwa, kłamstwa, łamania reguł i praw.
Dodatkowego smaczku, a w zasadzie absmaku, dodały do tego oskarżenia Maradony o doping i narkotyki.
Potem, po wielu chudszych latach, pałeczkę od niego przejął kolejny brylant Leo Messi, któremu wreszcie w roku 2022, ale i tak dopiero niemal na koniec kariery, dzięki poprowadzeniu drużyny do trzeciego Mistrzostwa Świata Argentyny na turnieju w Katarze, udało się doszlusować do, a w zasadzie wybić się powyżej, niebotycznego i do tej pory nieosiągalnego poziomu uwielbienia ludu dla nieżyjącego już (a jakże, bo oczywiście zabitego przez narkotyki i doping) Armando.
W okresie braku pełnego spełnienia roli Leo, przez chwilę, rolę jednoczącego lidera pełnił kardynał Jorge Mario Bergoglio, od marca 2013 znany jako papież Franciszek, i religia na moment odzyskała przynajmniej część statusu siły sprawczej i ten naród prowadzącej po coś więcej niż tylko gnicie w gnuśnej teraźniejszości.
Śmiem twierdzić, że zarówno epoka Messiego jak i Franciszka właśnie zmierza do szybkiego zmierzchu, a ponieważ nie widzę potencjalnych zamienników ani kontynuatorów – już niedługo spodziewam się wielkiego, gwałtownego i brutalnego przesilenia w Argentynie, co zapewne będzie miało swoje istotne światowe reperkusje.
Ta dość długa południowoamerykańska dygresja miała jednak wskazać na obserwowaną tam umiejętność sprawnego wykorzystania i oparcia emocji mas na „nośnikach", które te masy same akceptują, a w pewnym sensie i kreują, a zatem wówczas, dzięki nim, niekompetentna władza nie ma potrzeby żadnego siłowego narzucania im czegokolwiek co ma je spajać i prowadzić po jej myśli, a wystarczy jedynie, że wszystko monitoruje i delikatnie, odpowiednio dla siebie koryguje lub ukierunkowuje.
W warunkach wschodnioeuropejskich widzimy nieco inny przebieg sterowania masami, albowiem słowiańska krew jest gorąca bardziej jedynie w momentach przepełniania jej alkoholem, po którym przychodzi zwykły kac, niemoc, torsje i awersja do wszystkiego co nie leży – co się przekłada na to, że wówczas wszystkim wszystko wisi.
Tu zarządzanie masami jest o tyle łatwiejsze, że w dużej mierze jest uzależnione od nabycia umiejętności odpowiedniego dozowania podawanej im szprycy, a sztuka polega na tym, by umieć tak wypośrodkować dawki, by być pomiędzy niedopiciem – mogącym prowadzić do niepotrzebnej nerwowości i agresji, a obezwładniającym przepiciem, które grozi absolutnym brakiem kontaktu z kimkolwiek i kontroli nad sobą, a tym samym może władzy grozić utratą panowania nad czymkolwiek i wejściem na kompletnie nieprzewidywalny grunt, gdzie może zdarzyć się wszystko.
W Rosji, w czasie obecnej wojny z Ukrainą, największym problemem dla mas zdaje się być wzrost cen alkoholu, a w pewnym sensie nieistotne i pomijalne są wszelkie inne ograniczenia, niewygody i restrykcje wynikające z nałożonych na Rosję sankcji, czy nawet represje wobec relatywnie małej grupy przeciwników wojny.
A, co kluczowe, nawet mobilizacja setek tysięcy ludzi wysyłanych na śmierć na prywatną wojnę przez grupy Putina i Wagnera, w większości, ciągle nie jest traktowana jak wyrok i przejaw bezsensownego, krwawego ludobójstwa – tylko jako konieczny do spełnienia obowiązek wobec zagrożonej (!?) ojczyzny.
Mam wrażenie, że jeszcze nigdy w historii przekręt nie był tak wyraźny ani tak oczywisty, a jednocześnie tak gładko łyknięty przez ogłupione masy, choć w tej kwestii do tej pory, chcąc nie chcąc, musiałem doceniać między innymi kunszt Lenina.
Jak widać nie ma rekordu, którego nie można by pobić.
Przerażające jest to, że odnoszę wrażenie, że jesteśmy dopiero w pierwszej fazie bezsilnego obserwowania palącego się lontu, który spalając się prowadzi nas do jakiejś nieprzewidywalnej, wielkiej i bezpowrotnie destrukcyjnej eksplozji, która kompletnie zniszczy cały otaczający nas świat.
A winą za to niezmiennie obarczam... bezwolne masy – skoncentrowane wyłącznie na sobie i chętnie dające się korumpować bezczelnym złodziejom, mafiozom i bandytom, którzy w poszczególnych miejscach dorwali się do władzy – bo są zaślepiane swoim chwilowym pseudo dobrobytem i pseudo dobrostanem.
W swojej tępocie nie widzą tego, że za chwilę zostaną użyte jako mięso armatnie w czyjejś prywatnej wojnie mającej na celu... zagarnięcie również i tego, co sami mają teraz.
Polska nie jest w żadnej mierze oderwana od opisanych wyżej działań z różnych zakątków świata, a nasza władza zdaje się sprawnie łączyć ze sobą wszelkie, najbardziej efektywne sztuczki mające zagwarantować jej przetrwanie.
Wprowadzane modyfikacje i niezwykle karkołomne wolty, wymyśłane teorie spiskowe i kolejne kłamstwa potwierdzają w całej rozciągłości nabytą przez polskich prawicowych komunistów umiejętność wyżyłowania do absolutnych granic potencjału poszczególnych „nośników" wykorzystywanych przez nią do przetrwania i zagarniania dla siebie wszystkiego co się da.
Ikona JPII, której legendę budowano przez czterdzieści lat (nawet już po jego śmierci), była niezwykle przydatna i użyteczna w czasie walki z ówczesną komuną – gdy polaryzacja polityki była niemal czarno-biała i w pewnym sensie jednocząca masy ideologia nie wymagała żadnej finezji, szczegółowości ani precyzji, bo dobro i zło wydawały się być oczywiste do wskazania i rozróżnienia.
Zaskakująco nadal stanowi istotny kontrapunkt dla walki z przeciwnikami, choć obecnie hasło my i oni kompletnie zmieniło wydźwięk i znaczenie.
Pomimo niezdarnego maskowania przez aktualną władzę naprawdę wyznawanych przez nią wartości i założonych do realizacji celów, tak odmiennych od tamtych, pierwotnych, łączących naród 40 lat temu –– jest ciągle przez tę władzę skutecznie stosowane i wykorzystywane wobec tych, którzy nie zmienili nawet na jotę swoich wartości ani dążeń, a jak widać nawet swojego miejsca w systemie, stale pozostając siłą, która sprzeciwia się kurewstwu władzy.
Coraz częstsze wątpliwości wielu co do, nazwijmy to, krystaliczności sztucznie stworzonego idealnego obrazu JPII – zaskakująco stanowią dodatkowy element jednoczący ze sobą wyznawców prowadzonych przez PIS, bo w przeciwnym razie pękłaby na kawałeczki cała ideologia tłumacząca sens ich życia i wyznaczająca im jego kierunek.
Z tego samego powodu (w chwili, gdy spiżowy pomnik JPII nagle zaczął mieć rysy i niespodziewanie dla wielu pękać) wielce pomocna okazała się teoria zamachu smoleńskiego, bo poprzez strach przed Rosją konsoliduje tę część elektoratu, która poza walką z niemoralnym i zdradliwym wrogiem wewnętrznym – potrzebuje silniejszych bodźców i najbardziej patriotycznych haseł konieczności obrony kraju przed złem z zewnątrz.
Fałszywa niechęć do Rosji – kopiującej jej działania pisowskiej władzy – idzie w zastanawiającej parze z bogobojną gorliwością wszystkich narodowców zawzięcie demonstrujących swoją Polskość.
Jestem pewien, że w momencie realnego zagrożenia i konieczności bezpośredniej walki i obrony naszego kraju przed atakiem Rosji – prawdziwi Polacy gdzieś znikną i się rozpłyną, a jak zwykle my (ci non stop określani jako niemoralni zdrajcy) zostaniemy z tym sami.
Jakiś czas temu pisałem już o tym przy okazji demonstracji patriotyzmu przez bohaterskiego obrońcę Boga, Polskości i tej władzy – niejakiego Jakimowicza.
W obecnej sytuacji trudno będzie im krzewić tradycję ucieczki przez Zaleszczyki, bo te aktualnie już są objęte rosyjską agresją (pomijając już to, że już nie są nasze), a ucieczka na „Zachód" mogłaby potwierdzić i jego, i ich niemoralność, nieszczerość i fałszywość, bo bez przerwy odsądzają EU od czci i wiary.
Prawdziwi Polacy najpewniej objawią się w Budapeszcie, ale mam wrażenie, że tym samym i tak się zdemaskują, bo wydaje mi się, że Węgry od dawna są czymś pomiędzy kolejną radziecką republiką, a niemal wewnętrznym satelitą Rosji (prawie jak Kaliningrad).
Skok na kasę jaki teraz obserwujemy w naszym kraju i pseudo prawnie sankcjonowana grabież naszego majątku narodowego dawno już wyszły poza „zwykłe" rozbestwienie i bezczelność władzy, a stają na równi z barbarzyńskimi rabunkami dokonywanym przez wszelkich (razem wziętych) najeźdźców, jacy w historii łupili, palili i niszczyli ten kraj.
Ma to jednak charakter skrytobójczego ciosu w plecy, bo pod płaszczykiem ostrzegania nas przed krwiożerczą Rosją, czy wiecznie niezaspokojonymi terytorialnie Niemcami – niby po cichu, wyrywa się nam serce i ograbia nas ze wszystkiego co mamy w majestacie miłościwie nam panujących, wybranych i... oddelegowanych do czynienia nam tego pomazańców, broniących cywilizacji chrześcijańskiej, moralności, Polskości i narodowej tradycji.
Zaczyna się nam tłumaczyć, że ta grabież... jest dla naszego dobra i na nasze życzenie, a posiadanie przez nas tych dóbr było i jest niemoralne, błędne i złe dla ich Polski.
Mamy zrozumieć, że tą grabieżą oni tę Polskę ratują... a wygląda na to, że to dopiero początek ich poświęcenia się dla naszej ojczyzny...
Ech... te słowiańskie dusze, i ta otwartość, i wiara, i szczerość...
Strach się bać...
Ja Ja, Polak mały