Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
Wolne Miasto Warszawa, 06.11.2022
Wczoraj późnym wieczorem w Barcelonie, meczem z Almeirą, zakończył swoją wielką karierę Gerard Pique, żywa legenda Blaugrany, który jednak ostatnich tygodni w roli piłkarza Barcelony nie może zaliczyć do najbardziej udanych.
35 latek podjął chyba jedyną słuszną decyzję (aczkolwiek wymagającą mimo wszystko wielkich jaj) o rozwiązaniu swojego kontraktu niemal dwa lata przed jego końcem, by definitywnie zawiesić buty na kołku.
Gerard Pique oczywiście ostatnio nie był w najlepszej formie i albo nie grał, albo grał raczej słabo, a w związku z tym zrozumiał, że nie ma się co rozmieniać na drobne i trwonić tak mozolnie budowaną pozycję znakomitego piłkarza, który w odpowiednim czasie w piłce zdobył w zasadzie niemal wszystko.
I to należy uszanować, bo dla kogoś, kto prawie trzydzieści lat gra w piłkę, a omal dwadzieścia zawodowo – to musi być nie lada stres i swego rodzaju rewolucja w życiorysie.
Równocześnie jednak Pique, od dawna zaangażowany w bardzo wiele różnorodnych interesów i aktywności na przeróżnych polach, sprawia wrażenie kogoś, kto potrafi sobie poradzić z tą sytuacją, bo do tej decyzji dojrzał sam i podjął ją akceptując upływ czasu i wyczuwając moment, w którym należy powiedzieć sobie: „Dość".
Potwierdził to wczoraj stadion w Barcelonie, bo trybuny, ostatnio bardzo negatywnie reagujące na słabszą formę jednej ze swoich legend – po usłyszeniu deklaracji zawodnika o zakończeniu kariery i pożegnalnym występie w tym meczu – ostudziły negatywne emocje i uświadomiły sobie, że właśnie żegnają piłkarza, który przez ostanie 14 lat dawał Barcelonie wszystko co mógł i był jednym z jej najwierniejszych i najbardziej oddanych zawodników.
To spowodowało, że grający niezły mecz Gerard Pique zapamięta go jako dobre pożegnanie z kibicami, bo atmosfera na trybunach pozwoliła mu odczuć wielką sympatię cules, którzy przez całe spotkanie nagradzali oklaskami każde jego zagranie.
W 82 minucie Xavi postanowił go po raz ostatni zdjąć z boiska, by dać mu tym samym możliwość opuszczenia go przy owacji na stojąco całych trybun wdzięcznych za całokształt kariery – i to był najpiękniejszy moment i największy hołd dla tego piłkarza.
Spektakularne pożegnanie ze wszystkimi kolegami będącymi wówczas na boisku, a potem z tymi, którzy wraz ze sztabem szkoleniowym byli przy ławce rezerwowych, wśród braw i podziękowań kibiców – zostaną przez niego na pewno zapamiętane jako jedno z najbardziej wzruszających wydarzeń w jego życiu.
I to dobrze, bo pozwala to dość szybko zapomnieć o słabszym ostatnim czasie i nieprzychylności bardzo wymagających kibiców.
Kończąc karierę w ten sposób udowodnił, że nie zamierza za wszelką cenę kurczowo trzymać się kontraktu, pokazał, że rozumie, że jego czas jako piłkarza minął, i jednocześnie wskazał, że myśli o Barcelonie.
To bardzo ważne również w kontekście jego planów związanych z gotowością do zaangażowania się w Barcelonę w nowej roli, łącznie z myśleniem o kierowaniu nią w przyszłości.
Szacunek dla takiego zejścia ze sceny tym większy, że niemal równolegle obserwujemy swoisty upadek innej absolutnej legendy futbolu, a mianowicie Christiano Ronaldo, który jest już niemal cieniem samego siebie, a mimo to nie przyjmuje do wiadomości tego, że jego czas już minął.
Jeden z najlepszych piłkarzy w historii futbolu, który zasługuje na ogromną Statuę za swój piłkarski geniusz – sprawia wrażenie niedojrzałego chłopczyka, który obrażony na cały świat brnie w swoim uporze coraz dalej, gubiąc się coraz bardziej, bo w żaden sposób nie chce przyjąć do wiadomości, że zabawę trzeba już skończyć i wreszcie dorosnąć.
Z ikony futbolu staje się pośmiewiskiem, bo jeszcze chwila i zostanie zapamiętany jako słabeusz, który będąc bez formy nie był w stanie rywalizować nawet ze słabymi rezerwowymi w Manchesterze United, który sam w sobie od lat wydaje się być drużyną rezerwową nie tylko w Europie, ale i w samej Anglii (Premiership).
Nie chciałbym być złym prorokiem, ale obawiam się, że zachowanie Christiano świadczy o tym, że absolutnie nie radzi sobie z przemijaniem i może się okazać, że koniec jego kariery będzie jego końcem w ogóle, bo bycie piłkarzem stanowi dla niego tak wielką wartość, że bez niej zupełnie nie będzie potrafił się odnaleźć.
W odróżnieniu od niego Pique sprawia wrażenie osoby, która ma plan na siebie i na swoją przyszłość i trzymam kciuki za to, by te palny udało mu się realizować, zwłaszcza że może to być również z korzyścią i dla samej Barcelony.
Odejść z klasą trzeba umieć i należy docenić to, że Gerad Pique potrafił właśnie tak to zrobić.
W tle tego wszystkiego lekko umknął nam wszystkim sam mecz z Almeirą, który Barcelona ostatecznie wygrała 2 : 0, ale wydaje mi się, że zszedł na drugi plan nie tylko dlatego, że przyćmił go odchodzący Gerard Pique, który zresztą zaliczył bardzo dobry występ.
Mecz w zasadzie nie byłby zapamiętany w ogóle, gdyby nie pożegnanie Pique, bo po prostu był... bardzo słaby.
I nawet Robert Lewandowski zadbał o to, by móc próbować ten mecz jakoś zapamiętać oprócz tematu końca kariery Pique, gdyż w 7 minucie spektakularnie... przestrzelił karnego, co zapewne odbije się w licznych, emocjonalnych komentarzach.
Zatem ja pominę tu jakiekolwiek dywagacje na ten temat, bo akurat tu nie widzę jakiegoś wielkiego problemu.
Z mojego punktu widzenia prawdziwym problemem jest pogłębiająca się niemoc Barcy, która pod wodzą wielce zadowolonego z siebie Xaviego, moim zdaniem, gra coraz gorzej, a w zasadzie coraz bardziej... nie gra w ogóle.
To, że taki zespół jak Barcelona wygrywa z jakąś (przepraszam za wyrażenie, ale to jest brutalna sportowa prawda) Almeirą 2 : 0, to brzmi raczej jak porażka, a nie jakikolwiek sukces.
Xavi oceniając występ swojego zespołu określił jego grę w ataku jako znakomitą.....
Z uwagi na arcy defensywne ustawienie gości, którzy przez całe spotkanie tylko kilka razy, nieśmiało i to na krótką chwilę, weszli na połowę Barcy – śmiem twierdzić, że Barcelona grała cały czas wyłącznie w ataku, ale w związku z tym odnoszę wrażenie, że... myśmy chyba oglądali inne mecze albo moja kompletna nieznajomość futbolu musi powodować, że nie dostrzegam całej wielkiej, misternej, trenerskiej wirtuozerii Xaviego.
W mojej niewiedzy bez sensu dostaję szału na widok snujących się po boisku, ale jak widać tylko według mnie, zagubionych piłkarzy, którzy ciągle wpadają na siebie, nie grają w tempo, nie wiedzą co mają robić i ciągle coś gestykulują, bo się wcale nie rozumieją – równocześnie psując bez przerwy akcje, zagrywając niedokładnie i tracąc proste piłki w konfrontacji z zespołem, który w zasadzie nie wywiera na nich żadnej presji.
To męczy mnie podwójnie, bo nie dość, że nie cieszy mnie oglądanie takiej szarpaniny, to nie dostrzegam całego mistycznego artyzmu, który widzi Xavi, a przez to mam wrażenie, jakbym nie potrafił docenić smaku 70 letniej whisky, której każdy łyk boleśnie pali mi gardło, zamiast doprowadzać mnie do ekstazy.
To wielkie marnotrawstwo, bo to przecież kosztuje, Barca należy do najdroższych trunków, a ja zamiast odczuwania błogiej przyjemności – mam jedynie torsje.
Boję się tylko, że samozadowolenie Xaviego, uspokajającego wszystkich swoją wersją rzeczywistości, teoretycznie właściwie interpretowanej, bo znowu wygrana, na zero w tyłach, zespół się tworzy i zgrywa ze sobą – to nie jest jednak obraz wynikający z trzeźwego spojrzenia na najbliższe otoczenie.
Obawiam się, że jest to bardzo nieostry widok, widziany przez kogoś, kto już nie zauważa tego ile wypił i już kompletnie nie rozumie, że nie ma żadnej kontroli nad otaczającym go światem, a mimo to dzielnie i radośnie lezie na ślepo przed siebie, nawet już nie dostrzegając, że pakuje się wprost pod rozpędzone wokół samochody.
Według mnie katastrofa jest nieunikniona.
Jedyna nadzieja w tym, że może rzeczywiście absolutnie nie znam się na piłce... a zamiast nerwowo przełykać wstrętną, starą whisky - powinienem nieśpiesznie, leniwie sączyć pyszną, orzeźwiającą, katalońską Cavę i dać na luz.
Tam w końcu obowiązuje nieśmiertelna „Maniana", tylko że ja zupełnie nie potrafię się wyluzować, bo wciąż mam nieodpoarte wrażenie, że to ktoś tam odp......a manianę.
I uparcie twierdzę, że nawet wiem kto, pomimo że o piłce nie wiem nawet ułamka tego, co zdawało się, że powinien wiedzieć on.
Ja Ja, Polak mały