Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
22.05.2021 Wolne Miasto Warszawa
Jeśli ktokolwiek będzie miał kiedykolwiek jakiekolwiek wątpliwości jak wygląda szczęście – niech zapamięta raz na zawsze – ma rozpromienioną twarz ROBERTA LEWANDOWSKIEGO.
I to nie jest tak, że jest tak, gdyż on jest w czepku urodzony albo tak po prostu ma farta, bo jego sukcesy są dziełem jakiegoś niewiarygodnego przypadku i jedynie szczęśliwego zbiegu okoliczności.
Jego szczęście jest bardzo dokładnie... zaplanowane, przemyślane i przygotowane, bo zaczyna się od marzeń, po których następuje faza skrupulatnego określania (niezwykle odległych) celów i wytyczenia optymalnej drogi prowadzącej na szczyt.
Czy to wygląda na prosty plan?
Możliwe, tylko że potem nadchodzi wieloletni okres niezwykle ciężkiej, niemal katorżniczej pracy, obwarowanej całą masą dodatkowych wymogów, powodujących, że każdy dzień musi przebiegać ściśle według założonej i konsekwentnie realizowanej reguły, i jest traktowany jako niezbędny element tej niezwykle złożonej układanki.
A żadnego dnia nie można przeoczyć, pominąć, przegapić ani odpuścić, bo grozi to posypaniem się i unicestwieniem tego całego misternie ułożonego planu.
To czego dokonał w tym sezonie, będącym następstwem tak wspaniałego i wybitnego poprzedniego sezonu – jest niepodważalnym dowodem na to, że niemal niemożliwy do zrealizowania plan – Robert Lewandowski realizuje niczym zaprogramowany cyborg, nie zważając na żadne przeszkody, komplikacje, zawirowania i przeciwności.
Czy to oznacza, że jest zimny, wyrachowany i pozbawiony uczuć?
Absolutnie nie, czego najlepszym dowodem było zmarnowanie 200. w poprzednim meczu, gdy nie zdobył rekordowego gola mając piłkę na nodze na linii bramkowej Freiburga... bo wtedy ta noga mu zadrżała znacznie bardziej niż kilkadziesiąt minut wcześniej podczas strzelania karnego i zdobywania swojej bramki nr 40 w tym sezonie, czym wyrównał niebotyczny rekord Gerda Mullera.
Presja związana z tak wielką (i pewnie niepowtarzalną) okazją, by ten rekord pobić, odczuwalna była przez cały czas trwania dzisiejszego meczu, tym bardziej, że przynajmniej od tygodnia podsycana była przez ogólnoświatową dyskusję, czy powinien grać i strzelać, czy raczej odpuścić... oraz co zrobić, by mu uniemożliwić pobicie legendarnego rekordu.
To oczywiście były wypowiedzi niezwykle kontrowersyjne i... moim zdaniem nie mające niczego wspólnego z duchem sportu, ale motywowane jakimś przeświadczeniem wielu, że niemal pięćdziesięcioletni rekord Bombera jest tak nieprawdopodobny i niedościgniony, że pobicie go wywróciłoby do gry nogami wszystko, co w ich życiu było uznane za pewne, wieczne i niezmienne.
Ewentualne pobicie rekordu wielkiego Gerda przez kogokolwiek - zarówno zburzyłoby pewien ład i ustalony porządek, w ramach którego zostali wychowani i ukształtowani jak i spowodowałoby, że swoją wiarę we wszystko co ich otacza oraz swoistą hierarchię wartości - musieliby zacząć definiować na nowo.
A Robert Lewandowski tego właśnie dokonał i pobił ten rekord, strzelając swoją 41. bramkę w tym sezonie niemal w ostatniej sekundzie ostatniego meczu.
Zrobił to pomimo niewyobrażalnej presji oraz niebywałej determinacji całego zespołu z Augsburga, potrajającego krycie RL9, by zrobić wszystko, aby Robert nie mógł strzelić, bo m.in. dla ich trenera, to było zadanie dużo ważniejsze niż... wynik tego meczu, który gotowi byli przegrać i 10 : 0, byleby tylko Lewy nie strzelił gola.
Powstrzymanie Roberta przed pobiciem rekordu Gerda Mullera stało się misją, mającą ocalić to wszystko, w co miliony fanów wierzyło i uważało za absolutną świętość.
Na dodatek na drodze Roberta stanął niezwykle zmotywowany i znakomicie broniący bramki Augsburga Rafał Gikiewicz, który dwoił się i troił, by Lewandowskiego powstrzymać.
I w tym wszystkim, mając niemal wszystko i wszystkich przeciw sobie – Robert wytrzymał ciśnienie, do końca wierzył i był skoncentrowany na realizacji celu, i w ostatniej akcji meczu, idealnie wykorzystał minimalny i jedyny błąd Rafała Gikiewicza, który wypluł piłkę po strzale Leroya Sane.
Lewy z zimną krwią dopadł do piłki, niemal wyłuskując ją z rękawic rzucającego się ponownie na nią Gikiewicza i wpakował ją do pustej już bramki, bo tym razem noga już mu nie zadrżała.
Ten moment pokazał i potwierdził, że cały zespół Bayernu Monachium wspierał swojego asa, robił wszystko, by mu pomóc, a każdy z zawodników będących na boisku niemal eksplodował przeżywając niepowstrzymaną radość wyrażaną równie emocjonalnie co sam Lewy.
RL9 utonął na długo w ramionach wszystkich swoich partnerów na boisku, a spektakularny sprint Manuela Neuera, któy pędem rzucił się, by przebiec 100 metrów od swojej bramki do przeciwległego narożnika, w którym padł na kolana szczęśliwy Lewy - jest najbardziej wymownym gestem potwierdzającym jedność, zgranie i wspolnotę panujące w tym wyjątkowym zespole.
Lewandowski przeżył w swoim życiu już wiele takich niezwykłych i niesamowitych milisekund prowadzących do wieczności i nieśmiertelności, ale ta należała do tych najważniejszych oraz powodujących, że jego nazwisko już zawsze i niezmiennie będzie wymieniane jednym tchem ze wszystkimi największymi nazwiskami wszelkich zawodników wszechczasów.
41 goli w Bundeslidze wydaje się być rekordem tak niebotycznym i niewyobrażalnym, że już niemal niemożliwym do pobicia i nie zdziwi mnie jeśli jeszcze wnuki naszych wnuków będą uważać poprawienie go za niewykonalne.
Od tej pory już zawsze każdy kolejny wybitny piłkarz będzie porównywany do Lewandowskiego i mam wrażenie, że to porównanie będzie regularnie przegrywał.
A tylko prawdziwy i czysty duch sportu pozwoli myśleć o tym, że nie ma rekordu, którego nie można poprawić, ale będziemy mieć absolutne przekonanie, że dokonać tego będzie mógł tylko ktoś wyjątkowy, niepowtarzalny i absolutnie wybitny, potencjalnie gotowy, by stać się kolejną legendą.
Jednocześnie będziemy pamiętać, że pobicie go będzie wynikało między innymi z dążenia do mistrzostwa, wzorowania się na ikonie futbolu i chęci bycia takim jak on, a jednocześnie, że pobicie tego niebotycznego wyniku w żaden sposób nie ujmuje chwały i wielkości poprzednika, tak jak dzisiejszy sukces Lewandowskiego nie umniejsza ani trochę wielkości Gerda Mullera.
Po prostu na nieboskłonie piłkarskich legend rozbłysła właśnie kolejna, wielka, wieczna i nigdy już nie gasnąca gwiazda.
Nieco w cieniu tego wielkiego dnia Roberta Lewandowskiego swoją piłkarską karierę na najwyższym poziomie zakończył Łukasz Piszczek, który rozegrał ostatni mecz w barwach Borussi Dortmund.
Zakończył wspaniałą karierę meczem, w którym był kapitanem swojego zespołu i został przez zespół i władze BVB pożegnany po królewsku, z wielkimi podziękowaniami za niesamowite 11 lat w Dortmundzie.
Na marginesie tak pięknych chwil Łukasza Piszczka oraz osiągnięcia przez Roberta Lewandowskiego tego nieprawdopodobnego sukcesu, nie sposób nie odnieść się do karygodnych, bandyckich, prostackich, niewybaczalnych i kretyńskich komentarzy, gróźb i hejtu, kierowanych przez zidiociałych, szowinistycznych pseudofanów wobec Rafała Gikiewicza, starającego się za wszelką (sportową) cenę nie dać się pokonać Lewemu.
Wielki szacunek dla polskiego bramkarza, który pokazał, że jest profesjonalistą, znakomitym sportowcem i wie, co to znaczy fair play.
Bo jeśli masz być najlepszy to bądź, ale pokaż to, że takim jesteś poprzez to, że potrafisz to udowodnić w dowolnym, a zwłaszcza najważniejszym i wymagającym tego momencie.
Jak widać wielu małych ludzików i polaczków nie dorosło nawet do tego, by obserwować zmagania i rywalizację najlepszych sportowców, bo w ich małym, prostackim, zakompleksionym i parszywym życiu, kierują się wyłącznie brakiem godności, fałszem, oszustwem i nikczemnością.
Tacy ludzie są na kompletnie przeciwnym biegunie niż ci, którzy zostają legendami.
Nigdy nie zostanie po nich żaden pozytywny ślad ani jakakolwiek wartość, która miałaby świadczyć o tym, że ich życie miało jakikolwiek sens i przyniosło komukolwiek pożytek.
A tacy jak Robert Lewandowski rekompensują z nawiązką istnienie takich zaprzeczeń człowieczeństwa i wyznaczają cele wynoszące ludzkie możliwości do niemal nieosiągalnych granic.
Wielki szacunek i podziw dla tych wybitnych, konsekwentnych i postępujących wedle jasno określonych, prawych i nigdy niezmiennych, krystalicznie czystych zasad.
Ja Ja, Polak mały