Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
03.02.2021. Wolne Miasto Warszawa
Po ostatnich euforycznych chwilach sprzed ponad trzech tygodni, gdy dzielni Szerpowie w świetnym stylu po raz pierwszy zimą zdobyli Czogori, K2 nadal, tradycyjnie, pokazuje swoje zdradzieckie i groźne, śmiertelne oblicze.
Trwające od trzech dni poszukiwania trzech zaginionych himalaistów, którymi są Muhammad Ali Sadpara, John Snorri i Juan Pablo Mohr, już w zasadzie prowadzone są niemal tylko pro forma, bo prawdopodobnie oni nie żyją już od piątku.
Jeśli dodamy do tego śmierć Atanasa Skatowa sprzed tygodnia, podczas schodzenia po rezygnacji z ataku szczytowego oraz śmierć Sergi Mignote ponad trzy tygodnie temu, to mamy tragiczny obraz niebezpieczeństw czyhających tam na odważnych himalaistów.
Kilka dni temu z próby walki o szczyt wycofała się też Polska himalaistka Magdalena Gorzkowska, którą pokonało bardzo silne zatrucie pokarmowe.
Wszyscy ci, którzy twierdzą, że góra jest już pokonana i wchodzi się na nią jak na Giewont, muszą uzmysłowić sobie, że tegoroczny zimowy (tak naprawdę pierwszy możliwy) bilans wejść na ten szczyt i tragicznych śmierci wynosi... 50%.
Oznacza to, że ginie połowa liczby wspinaczy przypadającej na szczęśliwych zdobywców, a to oznacza, że statystycznie ginie co trzeci atakujący szczyt.
Oczywiście pominąłem tu tych wszystkich pozostałych, którzy wycofują się wcześniej i nie atakują szczytu, ale to tylko po to, by zobrazować i unaocznić nam wszystkim poziom ryzyka i zagrożenia.
Ponieważ o tej porze roku szczyt został po raz pierwszy zdobyty ledwie trzy tygodnie temu, to gdyby dodać liczbę wszystkich zgonów na tej górze okazałoby się, że jeszcze przez wiele lat (pewnie ca. 20) ta liczba będzie sporo większa od liczby jej „zimowych" zdobywców.
Nadal, jak zawsze, tli się jeszcze cień nadziei, że obecne poszukiwania zakończą się szczęśliwym odnalezieniem zaginionych himalaistów, ale to raczej liczenie na cud niż opieranie się na logicznych przesłankach.
Dlatego też niezmiennie wyrażam ogromny szacunek dla wszystkich śmiałków mających czelność porywać się na wejście na taką górę, a jednocześnie nieustająco podkreślam, że potrzebna jest im nie tylko wielka odwaga, ale i jeszcze większa samodyscyplina i gotowość na chłodną, rzetelną, nieemocjonalną uczciwość wobec samych siebie w ocenie sytuacji, by potrafić powiedzieć sobie dość, gdy okazuje się, że warunki, pogoda, zmęczenie, odmrożenia oraz wszelkie inne okoliczności i problemy wskazują, że góra jest jednak tym razem zbyt mocna, by ją pokonać, czy zdobyć.
Zawsze i uparcie powtarzam, że taka rozsądna, bohaterska, wewnętrzna siła, by kazać sobie odpuścić, nawet gdy szczyt wydaje się być już tylko na wyciągnięcie ręki, pozwoli na szczęśliwy powrót do obozów i bazy oraz daje szansę na ponowne zmierzenie się z tą górą w przyszłości.
Zbytnia brawura i zaślepienie walką o sukces kończą się tragicznie i nie dają żadnej szansy na nic.
Pochylam głowę przed tymi, którzy m.in. na Czogori zostali na zawsze, ale nieustająco, niezwykle, a w zasadzie dużo bardziej, cenię tych, którzy potrafili zachować rozsądek, odpuścić i pomimo żalu, wściekłości i bólu, zawrócili w porę i szczęśliwie wrócili do bazy.
Ja Ja, Polak mały