Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
07.08.2021 Wolne Miasto Warszawa
Obecnie w Japonii zacięte boje toczą sportowcy różnych branż, porozrzucani po rozmaitych miastach i miejscach, a nawet wyspach, co nie przeszkadza nikomu nazywać tę rywalizację Igrzyskami w Tokio 2020.
Z własnego podwórka wiemy, że semantyka i nazewnictwo przestało mieć już jakiekolwiek znaczenie, bo chociażby suweren to nie jest już podmiot sprawujący niezależną władzę, a jak się okazuje to jest to tępy, zniewolony wyborca, który dla kasy, stanowisk, udziału w grupie dążącej do bezprawnego wzbogacenia się kosztem reszty – jest gotów aprobować każde kurewstwo, oszustwo i kłamstwo, wycierając przy tym gębę Bogiem, honorem i ojczyzną.
Jedyne co zostało niezmienne to to, że suweren to była moneta, a zatem nadal chodzi w tym wszystkim wyłącznie o kasę, choć co prawda w Anglii ta moneta była złota, a u nas suweren to taki szemrany, szmaciany, a raczej zeszmacony ludzik, z którego z każdej strony wychodzi słoma.
Ale to chyba jest następstwo kultu „Misia" Barei, bo to w końcu jest kolejny przaśny symbol na miarę naszych czasów i możliwości.
Disco polowy kraj musi być tworzony przez imbecyli i dla imbecyli, bo inaczej nie da się sprawnie i bezkarnie zarządzać tą ciemną masą.
Łukaszenka na Białorusi pokazuje wyraźnie alternatywne sposoby zarządzania gawiedzią i prędzej czy później skończy się to wielkim rozlewem krwi, a zapewne i my zostaniemy w to wciągnięci.
Długie łapska reżimu sięgnęły również do Tokio, czego rezultatem jest nasza „bohaterska" pomoc udzielona Kryscinie Cimanouskiej, sportsmence wyklętej przez jej rodzimy kraj.
Za chwilę znajdziemy na terenie Polski kilka zwłok białoruskich aktywistów, a brak jakiejkolwiek reakcji naszego suwerennego rządu potwierdzi tylko, że Hamlet (Shakespeare) miał rację, bo to polskie prężenie muskułów i głoszone bzdety o ochronie wolności, demokracji i naszej potędze, to tylko nic nieznaczące słowa, słowa, słowa, a tak naprawdę to cała reszta jest jedynie bezradnym milczeniem.
Na zachodzie bez zmian, a na dalekim wschodzie toczą się twarde boje najlepszych z najlepszych o olimpijski laur.
Wszyscy interesujący się sportem zapewne śledzą zawzięcie te zmagania, a zatem pominę jakikolwiek komentarz do osiąganych (lub nie) wyników, choć należy przyznać, że co prawda nie we wszystkich oczekiwanych dyscyplinach, to jednak Polscy sportowcy zdobywają tam medale w ilościach wskazujących, że... tak dobrze to nie było od dawna, a w lekkiej atletyce to zostawiamy w tyle nawet słynny i legendarny już Wunderteam sprzed ponad pięćdziesięciu lat.
Wielki szacunek i gratulacje dla wszystkich biorących udział, a dla medalistów szczególny podziw i ukłony, bo to są życiowe sukcesy, potwierdzające sens i progres efektów ich katorżniczej pracy wykonywanej na treningach.
I tu pokuszę się jednak o komentarz dotyczący moim zdaniem zaburzenia zasad fair play, które zwłaszcza na Igrzyskach, przynajmniej w teorii, miały być czymś nadrzędnym i najświętszym, bo nadającym im absolutną wyjątkowość i niepowtarzalność.
Oczywiście nie jestem naiwnym dzieckiem i wiem, że w Starożytności też były machlojki i oszustwa, ale odrodzona idea miała jednak podkreślać czystość i uczciwość tych zawodów i na tym miała budować ich prestiż.
W dzisiejszych czasach nie jest łatwo o uczciwość, a chyba nawet sporo trudniej niż w starożytnej Grecji, i zapewne znowu, w wielu sytuacjach, niejednokrotnie długo, a nawet bardzo długo po tych Igrzyskach, będziemy informowani o dopingu i odbieraniu medali.
To dla mnie za każdym razem jest temat wzbudzający ogromne emocje i kontrowersje, bo co komu z tego, że np. po... dziesięciu latach ktoś odzyska złoty medal, bo finał przegrał z oszustem i cynicznym złodziejem, który na swojej kradzieży zarobił fortunę i dla kasy „zyskał nieśmiertelność".
To wszystko ominęło niesłusznie przegranych, wpłynęło na ich dalsze kariery, niejednokrotnie je łamiąc lub kończąc, zniweczyło ich kontrakty i odebrało przynależne im miejsce w historii sportu.
To zbrodnia z premedytacją, która powinna być karana więzieniem, jak każda inna zuchwała kradzież, i refundowana ogromnym odszkodowaniem, które chociaż w części mogłoby zniwelować utracone korzyści ograbionym z tytułów.
Może więzienie i koszty odszkodowań byłyby skuteczniejszym straszakiem niż teoretyczne restrykcje i niejednokrotnie cudaczne zawieszenia i dyskwalifikacje.
Ta chwila chwały na stadionie, na gorąco, tuż po walce, jest jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna i tak wyjątkowa, że nie da się jej zastąpić niczym innym, a już na pewno nie żadnym śmiesznym erzacem w postaci przesłania po latach pocztą listu z informacją, że to jednak było oszustwo i to Pani/Panu ten medal się należał...
Dopuszczanie do rywalizacji zdyskwalifikowanych za całokształt wieloletniej przestępczej działalności Rosjan - uważam za kpinę z walki z dopingiem, bo huczne zawieszenie udziału Rosji w rywalizacji – zamieniono na dopuszczenie ROC (Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego), a jedyna różnica, to to, że nie widać ich flagi i nie grają ich hymnu, co nie ma i tak żadnego znaczenia, bo ten i tak grają sobie i śpiewają nieco później przy wódeczce i anabolach.
To jest tylko zachęta do matactw, bo jakoś za kasę i tak coś się załatwi.
Chichotem historii są narzekania rosyjskich siatkarek, że przegrały z Brazylijkami, wśród których była zawodniczka złapana na dopingu...
Ale to tylko potwierdza kuriozum działań antydopingowych, które mimo wykrycia dopingu... pozwalają grać zawodniczce i nie tylko jej nie dyskwalifikują, ale uznają, że wzmacniany przez nią zespół też w żaden sposób nie podlega dyskwalifikacji.
Może czas skończyć tę szopkę, przestać bez sensu wydawać miliony, „sportowcom" powiedzieć niech robią co chcą, tylko niech podpiszą, że są świadomi tego, że przypłacą to życiem.
Wielu i tak o tym wie, ale pazerność i chciwość są oczywiście silniejsze i nie da się z nią wygrać.
Oszuści będą zawsze, tylko że wtedy z góry będzie wiadomo, że jest wolna amerykanka, a tak to wszyscy udają, że jest cacy, a ci co nie biorą wychodzą na frajerów.
Zupełnie oddzielnym tematem jest kuriozalna sytuacja z rywalizacji w pięcioboju nowoczesnym kobiet.
Nie wnikając w złożoności i zawiłości dyscypliny jako całości, nadmienię tylko, że jak sama nazwa wskazuje to jest pięć różnych konkurencji wymagających wielorakich, wielogodzinnych treningów, kształtujących chyba najbardziej wszechstronnych sportowców, posiadających najwyższej klasy użytkowe umiejętności.
To koronna konkurencja będąca hołdem dla różnorodnej sprawności starożytnych (i nie tylko) żołnierzy.
I tutaj właśnie pojawił się już nie tyle zgrzyt, co systemowe zaprzeczenie sensowności prowadzenia rywalizacji w istniejącej formule, co zresztą już wielokrotnie wcześniej wzbudzało słuszne kontrowersje.
Otóż w Tokio dobitnie obnażona została bezsensowność zasad prowadzenia rywalizacji w jeździectwie (skoki przez przeszkody), gdyż murowana faworytka i niewątpliwie najlepsza zawodniczka w tej dyscyplinie Niemka Annike Schleu - nie zdołała ukończyć, a w zasadzie nawet normalnie zacząć i przeprowadzić swojego przejazdu, bo wylosowany koń odmówił skakania i sprawiał wrażenie jakby w ogóle pierwszy raz był w parkurze.
Rozumiem chęć wierności idei barona de Coubertin, ale jeśli chcemy nagradzać najlepszych za ich umiejętności i wielogodzinny wysiłek, to nie pozostawiajmy wszystkiego aż takiemu przypadkowi.
Ci ludzie katują się nie po to, by na zawodach siadać na konie z łapanki, które ktoś zajechał, zamęczył, przestraszył lub zrobił im krzywdę, a teraz zmusił do startu w zawodach.
Ten koń sprawiał wrażenie jakby przeżył wielką traumę w parkurze i za żadne skarby nie chciał tam wracać nigdy więcej.
To zbrodnia, że został wystawiony do losowań przez organizatora.
Potwierdzeniem tego była dokładnie taka sama sytuacja innej zawodniczki na tym koniu.
I to nie był jedyny koń, który na widok parkuru dostawał drgawek i torsji.
Sądzę, że powinno się przeprowadzić szczegółowe śledztwo dotyczące przygotowań tych zwierząt na Igrzyska w Tokio.
Niemniej jednak wynik zawodów został wypaczony, a najlepsza z pięcioboistek w końcowym rozrachunku była... 31 na 36 startujących.
To kpina, bo jeśli będą wydawać zawodnikom również pistolety, które nie strzelają lub szpady, które nie rejestrują trafień, a na pływalni będą zacinały się stopery - to igrzyska będzie mogła wygrać dowolnie wybrana osoba biorąca udział w zdrapce Biedronki...
Jeśli to jest nagroda za wieloletnie przygotowania i dążenie do mistrzostwa to taki sport nie ma żadnego sensu.
Może czas zastanowić się, czy doboru koni nie trzeba zastąpić innym systemem (bo rozumiem, że na własnym nie da się startować), w którym, w przypadku tak ewidentnych problemów, możliwa będzie zmiana konia w czasie przyznanych teraz 20. minut na zapoznanie się jeźdźca z koniem.
Mówimy o walce o medale olimpijskie, a nie o przejażdżkach na kucyku na Krupówkach.
Jeśli się tego nie zmieni to w końcu trzeba będzie z koni zrezygnować w ogóle, bo to nie ma nic wspólnego z równą i sprawiedliwą rywalizacją.
A wtedy to będzie trzeba zdecydować czy zawodnicy mają sami skakać przez przeszkody, czy trzeba im będzie wymyślić nową, zamienną konkurencję.
Skoro mówimy o rywalizacji współczesnych komandosów, to może wspinaczka po skałkach, a może jazda samochodem po torze terenowym.
Myślę, że Daniel Craig mógłby tu coś doradzić.
W końcu wspominając „Samych swoich" i Kargula – może należałoby przyznać mu rację i stwierdzić, że rzeczywiście koń to przeżytek, przynajmniej w wersji tak przypadkowego doboru w pięcioboju.
W WKKW każdy jeździ na swoim własnym koniu, a w zasadzie partnerze, z którym spędza długie godziny i lata, budując jedność i zrozumienie pozwalające na pełne zgranie i znakomitą współpracę, które są w stanie potwierdzić w zawodach.
Pamiętajmy, że to są Igrzyska olimpijskie, a nie totolotek, choć w zasadzie jak widać, to równiejsze szanse są w totolotku niż w pięcioboju.
Ja Ja, Polak mały