Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
01.02.2021 Wolne Miasto Warszawa
Co prawda nie jestem jakimś wielkim fanem kolarstwa, choć na rowerze jeździłem jeszcze zanim poszedłem do szkoły, ale w czasach początków mojej nauki król był tylko jeden i był nim Ryszard Szurkowski.
Dzisiejsza informacja o jego śmierci, poprzedzonej przecież tragedią związaną z wypadkiem sprzed trzech lat, w bardzo smutny sposób zamyka pewien rozdział w polskim sporcie.
Przy całym szacunku dla wszystkich tych wielkich, którzy ścigali się wraz z nim, czy nieco później (Stanisław Szozda, Tadeusz Mytnik, Czesław Lang, Zenon Jaskuła), to Szurkowski był absolutnym numerem jeden, i to nawet podczas naszej, podwórkowej gry w kapsle, w ramach której „będąc" Szurkowskim już było się o krok bliżej do zwycięstwa.
Wielki szacunek, podziękowanie i żal, że to już był ostatni etap Panie Ryszardzie...
Teraz trasa wiedzie przez Niebieskie szosy, ale zawsze będziemy pamiętali jak mknie Pan do mety w żółtej koszulce lidera.
Przy tej smutnej wiadomości inne tracą znaczenie, ale jak zawsze karawana idzie dalej, bo "The show must go on".
Dość nieoczekiwanie mimo wszystko, duński zespół Roberta Kubicy, High Class Racing, nie pokazał żadnej klasy, kończąc Daytona 24h już po dwóch godzinach, bo awaria samochodu wybiła im z głowy jakąkolwiek jazdę.
Buńczuczne zapowiedzi szefów zespołu, że wygrana albo śmierć, coś mi przypominają, a od początku pachniało tym, że skończy się jak zawsze.
W tym wszystkim Robert nawet nie wsiadł do samochodu podczas wyścigu, zatem wiemy, że on niczego im nie popsuł, ale to marne pocieszenie, zwłaszcza dla niego.
Jak zawsze trzymam za niego kciuki, choć niezmiennie mam przekonanie, że pewnego rodzaju fatum ciążące nad nim, torpeduje każde podejmowane przez niego przedsięwzięcie i nie pozwala mu w pełni udowodnić jego mistrzostwa i zawodowstwa.
Zajmę się zatem innym Robertem, który dla odmiany, po początkowym bardzo trudnym dla niego okresie porażek, upokorzeń i zawodów, od kilku ładnych lat błyszczy na piłkarskim firmamencie, osiągając ostatnio absolutne jego szczyty.
W ostatniej kolejce Bundesligi Lewandowski strzelił swoją 24. bramkę w ramach tej edycji rozgrywek, a pierwszy z goniących go, drugi w rankingu Andre Silva z Eintrachtu Frankfurt, na każde jego trzy trafienia odpowiadał dwoma bramkami.
Mam nadzieję, że przynajmniej taka proporcja zostanie utrzymana do końca rozgrywek.
A na horyzoncie, coraz wyraźniej, zaczyna majaczyć niedostrzegalny dotąd z płaszczyzny boiska, do tej pory wydawałoby się, że „nieśmiertelny" rekord Gerda Mullera wynoszący 40 goli w jednej edycji niemieckich rozgrywek ligowych.
Nie zmienia to faktu, że w naszych, niezwykle wysoko wywindowanych standardach oczekiwań wobec RL9, cały występ był dość przeciętny i mało błyskotliwy.
Ale wielkość polega na tym, by będąc mniej widocznym, być wcale nie mniej istotnym dla zespołu.
A ten wreszcie, pomimo że znowu nie wzniósł się na wyżyny swoich możliwości, to w końcu, pierwszy raz od miesiąca, wykazywał chęć do gry, popartą zaangażowaniem i przynajmniej zalążkiem pomysłu na jej kreowanie.
Sądzę, że pomogła tu czysto sportowa złość i chęć zmazania swego rodzaju plamy na honorze Die Roten, związanej z porażką z Hoffenheim w poprzedniej rundzie.
Wynik 4 : 1 w pełni ją zmazał, choć w ogólnym rozrachunku bezpośrednich potyczek z zespołem prowadzonym przez siostrzeńca Uli Hoenessa Sebastiana, dał Bayernowi tylko dokładny remis.
Pochwalić muszę Manuela Neuera w bramce, który parę razy wyjął setki, tradycyjnie Joshuę Kimmicha, ale tym razem także i Thomasa Muellera, który poza tym, że zdobył wcale niełatwą, ładną bramkę po asyście Lewego, to bardzo ciężko, ale i mądrze pracował zarówno w ofensywie jak i w destrukcji.
Na dobry, równy poziom wszedł Kingsley Coman, a całkiem dobry mimo wszystko mecz rozegrał też Jerome Boateng, który po kilku błędach w defensywie... strzelił piękną bramkę dającą Bayernowi prowadzenie.
Niecałe 70 minut na murawie spędził Marc Rocca (nieodpowiedzialny baran Tolisso walnął sobie tatuaż i zaraził się Covid 19, przez co przez jakiś czas musi oglądać świat z daleka) i jestem gotów stwierdzić, że zupełnie poprawnie, bo przecież kiedyś musi zacząć zbierać doświadczenia. Jestem przekonany, że z każdym występem będzie radził sobie lepiej i wnosił więcej do gry, bo niezmiennie twierdzę, że ma duży potencjał.
Ostatni do pochwalenia Alfonso Davies, zaczyna wreszcie wchodzić na wysoki poziom z poprzedniego roku, bo widać, że czuje się coraz lepiej wracając do formy po kontuzji i powoli, spokojnie osiągając coraz wyższe obroty.
Cieszy bramka, którą zdobył Serge Gnabry, choć ciągle daleki jest od swojej optymalnej formy.
Resztę pominę, bo dali zespołowi mniej niż bym oczekiwał.
Zasłużona wygrana RB Lipsk nad Bayerem Leverkusen, pozwoliła Bykom pokazać kto nadal rządzi za plecami Bayernu, ale do lidera brakuje im ciągle 7. punktów.
Zwycięskie mecze VFL Wolfsburg (nad Freiburgiem) i Eintrachtu Frankfurt (nad Herthą Berlin) dały im odpowiednio 3. i 4. pozycję w tabeli, a zwycięstwo Borussi Dortmund nad Augsburgiem i remis Borussi Moenchengladbach z Unionem Berlin, pozwoliły im dogonić przegrywający Bayer i punktowo zajmować pozycje 5, 6 i 7.
Ja niecierpliwie czekam na kolejne bramki Roberta Lewandowskiego, bo virtualna pogoń za Gerdem Mullerem wydaje się być największą, intrygującą niewiadomą tych rozgrywek, a ewentualne pobicie tego rekordu byłoby wydarzeniem budującym nieśmiertelną legendę Roberta w całej Bundeslidze, bo w Bayernie powoli zaczyna już nią być w trakcie reprezentowania barw Die Roten.
Ja Ja, Polak mały