Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
7.03.2021 Wolne Miasto Warszawa
Spojrzenia na wydarzenia 24. kolejki Bundesligi nie można chyba nie zacząć od prawdopodobnie najważniejszego meczu tego weekendu.
Zwłaszcza, że trzeba przyznać, iż na pewno nie zawiódł nikogo z oglądających, no może poza piłkarzami i sympatykami RB Lipsk oraz B...
Na marginesie Byki bez problemu wykonały swoje zadanie pokonując FC Freiburg 3 : 0 i niecierpliwie oczekiwały na wynik spotkania Bayernu Monachium z Borussią Dortmund, a zakładam w ciemno, że tym razem piłkarze z granatowo czerwonymi puszkami w dłoniach mocno trzymali kciuki za BVB.
Poza tradycyjną wagą klasikera, od kilku lat dodatkowym smaczkiem jest fakt, że reprezentujący obecnie Die Roten RL9 poprzednio grał w Dortmundzie.
Ostateczny wynik meczu, ustalony właśnie przez Lewandowskiego na 4 : 2 dla Bayernu, wcale nie oddaje jednak dramaturgii spotkania, a tym bardziej jego przebiegu, który mimo wszystko był od pierwszej do ostatniej minuty niezwykle zaskakujący.
Dość powiedzieć, że jeśli ktoś spóźnialski rozpoczął śledzenie meczu od 9. minuty, to mógłby kilkukrotnie z niedowierzaniem sprawdzać wynik, gdyż wtedy na tablicy widniało już dwubramkowe prowadzenie Borussi.
Co więcej, jeśli potem ochłonął, by następnie, przed zrobieniem sobie herbaty w przerwie meczu, przyjąć do wiadomości, że Die Roten zdołali wyrównać, ale z kolei nieopacznie zakończył oglądanie meczu w 88. minucie sądząc, że już nic się nie zmieni i zespoły podzielą się punktami – to po meczu mógłby znowu przecierać oczy ze zdumienia, bo w ostatnich 4. minutach (włączając w to te doliczone) Bayern udowodnił, że jest najlepszą drużyną świata i strzelił Dortmundczykom dwie bramki.
Piłka nożna jest w zasadzie grą zespołową, ale w tym przypadku mecz zdominowało dwóch zawodników, i to z przeciwnych drużyn.
W Borussi klasą samą dla siebie był Erling Haland, zdobywca obu bramek dla BVB, który zagrał mecz znakomity, a został przez trenera sciągnięty z boiska w 60. minucie, gdyż jego achilles zahaczony przez Jeroma Boatenga, wymagał interwencji sztabu medycznego, a sam trener postanowił oszczędzać zawodnika na środowy rewanż z Sevillą w lidze mistrzów.
Jedynie wagą potyczki z Hiszpanami za 4 dni da się wytłumaczyć ruch trenera Terzića, bo zdejmując Halanda zdecydowanie osłabił zespół, przekreślił jego siłę ofensywną i spowodował, że Borussia głęboko się cofnęła i w zasadzie myślała już jedynie o dotrwaniu do końca meczu, uważając utrzymujący się remis mimo wszystko za sukces.
Tym bardziej, że wprowadzony za niego Steffen Tigges, starszy od Halanda o 3 lata, wyglądał na boisku (poza wzrostem) jakby miał ze 4 lata mniej niż młody Norweg i cały czas grał jeszcze w juniorach.
Ale, co gorsza dla znakomitego Erlinga, mimo świetnej gry, nie będzie tego meczu dobrze wspominał, bo w czerwonej koszulce Die Roten grał jeszcze bardziej szalony niż on Robert Lewandowski, który swoją grą... przyćmił jego wybitny występ.
Lewy ustrzelił hat-tricka, zdobywając swoją 29., 30. i 31. bramkę w tej edycji rozgrywek i powodując, że po raz kolejny jest na ustach wszystkich interesujących się futbolem.
Na 10 kolejek przed końcem sezonu brakuje mu już tylko 10. trafień do pobicia niesamowitego rekordu Gerda Mullera, a rozpaczliwie goniący go Haland, pomimo że zrównał się z drugim na liście Andre Silvą z Eintrachtu Frankfurt - ma... 12 goli mniej od Lewego.
Ponieważ od roku niemal bez przerwy o Lewym mówią wszyscy, ja już tym razem na tym skończę, choć trzeba przyznać (z radością), że nie było w historii polskiego futbolu zawodnika tej klasy, który potrafiłby swój potencjał wykorzystywać w tak dużym stopniu i tak mocno odciskać swoje piętno na najwyższym piętrze piłkarskiego świata.
Wracając na ziemię i potwierdzając, że jednak Lewy nie był zupełnie sam na boisku, a stanowił jedynie i aż najmocniejszy punkt swojego zespołu wskażę tylko, że bardzo dobry mecz rozegrał też Leon Goretzka, który swój udział i wkład w końcowy sukces przypieczętował strzeleniem zwycięskiej bramki w 89. minucie, prawdopodobnie ostatecznie podcinając skrzydła Borussi, która tym samym z początkowego nieba spadła na samo najczarniejsze dno piekła.
Manuela Neuera nie można winić za puszczone bramki, ale jednak ewidentny bałagan w obronie w pierwszym kwadransie meczu jestem gotów przypisać również i jego brakowi koncentracji, bo powinien odpowiednio ustawić i obudzić swoich defensorów.
Moim zdaniem mniej widoczny był David Alaba, a za to Alfonso Davies wykonał kawał dobrej i solidnej roboty, choć nie miał zagrań niezwykłych, aczkolwiek ostatnia bramka meczu była zdobyta przez RL9 właśnie po świetnym podaniu od niego otwierającym Lewemu drogę do bramki (przy małym, ale istotnym udziale Leroya Sane, który przepuścił piłkę pomiędzy nogami, a tym samym zaobsorbował uwagę kryjących go obrońców i dał Lewemu chwilę niezbędną do oddania celnego strzału).
Poprawny (oczywiście poza katastrofalnym początkiem meczu) był Jerome Boateng, który jedną z ważniejszych interwencji w drugiej części meczu przypłacił kontuzją kolana.
Muszę przyznać, że grający na prawej stronie obrony Niclas Sule, który w defensywie wielokrotnie sprawia wrażenie zbyt ciężkiego i mało zwrotnego, w akcjach ofensywnych potrafił kilkukrotnie zadziwić zarówno przeciwnika jak i widzów, a może nawet i kolegów z drużyny oraz możliwe, że i... samego siebie, bo kilka razy przeprowadził niespodziewane, kilkudziesięciometrowe rajdy, popisując się przy tym dryblingami i sztuczkami technicznymi, o które do tej pory chyba nikt go nie podejrzewał. I co ciekawe, nie tracił piłki, a akcje kończył na zmianę strzałami, dośrodkowaniami lub celnymi podaniami do partnerów obok.
Poprawnie zagrał Joshua Kimmich, ale moim zdaniem wciąż poniżej swoich możliwości.
Kolejny bardzo dobry mecz rozegrał Kingsley Coman, który bardzo mocno pracował na lewej flance i raz po raz kręcił zawodnikami grającymi na jego stronie.
To właśnie za faul na nim po jego akcji w polu karnym Borussi, sędzia przyznał Bayernowi jedenastkę (choć dopiero po konsultacji z VAR), a podyktowany karny, na wyrównującą, drugą dla Bayernu, bramkę - zamienił RL9.
Dla równowagi, po prawej stronie, wreszcie bardzo dobry mecz rozegrał Sane, który z minuty na minutę czuł się pewniej i coraz bardziej absorbował kryjących go zawodników.
Po jednej z licznych akcji i wymanewrowaniu blokującego go obrońcy, mocno dograł piłkę wzdłuż linii pięciu metrów na wbiegającego Lewego, któremu nie pozostało już nic innego jak tylko przystawić nogę i skierować piłkę do pustej bramki.
Ten pierwszy, kontaktowy gol przywrócił Die Roten wiarę w możliwość odwrócenia losów meczu i jednocześnie definitywnie wybił Borussię z rytmu.
Słabszy mecz rozegrał Thomas Mueller, choć sama jego obecność na boisku absorbowała obrońców i wymuszała asekurację i podwojone krycie, co tym samym nieco ułatwiało grę pozostałym zawodnikom Bayernu.
A ten pokazał moc i silną psychikę, ale fatalny początek meczu po raz kolejny kładzie się cieniem na przygotowaniu mentalnym oraz wykazuje braki w koncentracji i organizacji gry zespołu w pierwszym kwadransie. W tym wszystkim należy docenić spokój i nieustępliwe dążenie zawodników Bayernu najpierw do zdobycia bramki kontaktowej, następnie do wyrónania, a potem do zwycięstwa. Możliwe, że brak paniki, nerwowości oraz żadnych oznak załamania się po fatalnym początku meczu, a także absolutne przekonanie zespołu o możliwości zmiany niekorzystnego wyniku, mają swoje podłoże w oparciu jakie drużyna jako całość ma nie tylko w tej jedenastce aktualnie przebywającej na placu, ale i w szerokości oraz zgraniu całej kadry jaką posiada.
Po raz kolejny potwierdziła się bowiem w zasadzie oczywista prawda, że zwłaszcza te zespoły, które biorą udział w kilku różnych rozgrywkach, dla zachowania stylu i sposobu gry potrzebują dużej grupy wyrównanych zawodników. Dzięki temu wzrasta rywalizacja w zespole, a to po pierwsze wpływa korzystnie na podniesienie poziomu całej drużyny, a po drugie umożliwia wyciśnięcie znacznie więcej z każdego zawodnika, poprawiając tym samym jego umiejętności indywidualne. Poza tym szeroka i wyrównana ławka pozwala na powielanie i odtwarzanie najlepszych zagrań, jakości i efektywności gry w różnych i zmiennych składach i konfiguracjach osobowych.
Myślę, że właśnie to było kluczem do ostatecznego sukcesu Bayernu. I chociaż trener Hans Dieter Flick dokonał jedynie dwóch zmian, wprowadzając Serga Gnabryego za Thomasa Muellera oraz Haviego Martineza za kontuzjowanego Boatenga, to pomimo że może obaj nawet nie zagrali jakoś szczególnie wybitnie, to jednak weszli w mecz z marszu i od razu pokazali, że są na swoim miejscu i tym bardziej starali się udowdnić, że zasługują na wyjście w pierwszej jedenastce.
Dla odmiany trener Edin Terzić dokonał kilku zmian (prawdopodobnie nawet wymuszonych), ale każdorazowo zmiennik był tłem dla zawodnika schodzącego, w związku z czym widać było, że Borussia traci impet i pomysł na grę, a przy tym z każdą minutą staje się zupełnie innym zespołem niż ten na początku meczu, co ostatecznie doprowadziło do porażki, pomimo tak piorunującego i wydawałoby się, że rzucającego Bayern na kolana początku.
Zastanawiające, że trener Hans Dieter Flick stale pozwala zawodnikom Bayernu na słabe wchodzenie w mecz i nie próbuje (a w każdym razie jeśli nawet to zupełnie nieskutecznie) odmienić obrazu gry zespołu od pierwszej minuty.
Najwyższy czas zapanować nad tym, bo zbliżają się mecze ostatecznie kształtujące końcowy układ tabeli w Bundeslidze, a i liga mistrzów powoli wchodzi w decydującą fazę, a poza tym to przecież mistrzom nie przystoi takie gapiostwo, nie mówiąc już o tym, że nie zawsze może udać się w tak imponujący sposób odwrócić losy meczu.
Ta wygrana pozwoliła Bayernowi utrzymać dwupunktową przewagę nad RB Lipsk, a co więcej goniące ich zespoły potraciły punkty i tym samym mają do nich jeszcze większą stratę.
Trzeci w tabeli Wolfsburg, do tej pory niemal niezłomny, tym razem zaskakująco przegrał z Hoffenheim 1 : 2, pozostając co prawda na swoim miejscu, ale ma już 10. punktową stratę do mającego 55 punktów prowadzącego Bayernu.
Depczący mu po piętach czwarty Eintracht Frankfurt odrobił tylko jeden punkt, bo zremisował z FVB Stuttgart 1 : 1 i traci do niego 2 punkty.
Przegraną BVB skrzętnie wykorzystał Bayer Leverkusen, który wreszcie otrząsnął się po dość długiej zadyszce i pokonał 1 : 0 nadal znajdującą się w trenerskim impasie Borussię Moenchengladbach, i z 40. oczkami wskoczył na piąte miejsce.
Na dole tabeli nie ma żadnych większych przetasowań, choć wygrana Herthy Berlin nad Augsburgiem 2 : 1 przywraca jej nadzieję na utrzymanie, gdyż równoczesne remisy sąsiadujących z nią FC Koeln, Arminii Bielefeld i Mainz odpowiednio z Werderem, Unionem i Schalke 04, pozwoliły piłkarzom Die Alte Dame odbudować 2 punkty.
W tej części zanosi się na morderczą walkę o każdy punkcik i właściwie poza Schalke, jeszcze każda z tych drużyn ma szansę się uratować.
W tygodniu czekają nas emocje ligi mistrzów, ale te mece mogą tez mieć wpływ na formę i składy zespołów w następnej kolejce Bundesligi.
A w tym wszystkim z coraz większą nadzieją patrzymy na zbliżającą się do tej pory zaczarowaną granicę 40 goli w sezonie, którą realnie może pokonać będący naprawdę w życiowej formie „Lewangooolski".
Ja Ja, Polak mały