Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
Wolne Miasto Warszawa, 01.12.2023
Stary rok w naszym kraju został zakończony przez najrozmaitszych jego obywateli z naprawdę mocnym przytupem.
Jednych, w różnych miejscach, bawiły śpiewy, przyśpiewy, zaśpiewy i wycia gwiazd, gwiazdek, półgwiazdek i ćwierćgwiazdek produkujących się na kilku różnych odpustach; transmitowanych przez wszelkie dostępne w naszym narzeczu kanały i kanaliki telewizyjne na żywo, z playbacku lub z odtworzenia; ze wstępem dla publiczności: za darmo, za potrzebą albo nawet za karę.
Drugich, gdzieś tam indziej, rozrywały jakieś szaleńcze fajerwerki powodujące dużo błysków, huku, dymu, i... wkurwiania zwierząt (o Ukraińcach chroniących się u nas przed wojną z Rosją nie wspominając).
A jeszcze gdzieś tam, inny tłum, w ramach swojej wizji suwerennej, spontanicznej, specyficznej, prawdziwie polskiej radości, postanowił demonstrować czynny opór przeciw prawdzie w mediach, brakowi propagandy i ograniczeniu ich dalszego publicznego ogłupiania; pomijając zupełnie fakt, że nikt im nadal nie broni wszelkiej wielbionej przez nich indoktrynacji sączonej im do ich (bez)mózgów przez jedynie słuszne prywatne trwające radia, czy jeszcze bardziej prywatne, republikańskie lub piernikowe i geotermalne, prawdziwie polskie telewizje.
Dla podniesienia rangi i znaczenia zmiany starego kalendarza na nowy wypowiedzieli się też niektórzy przedstawiciele oficjalnych organów sterujących naszym, tak wspólnym, bałaganem.
Premier walnął orędzie przepełnione miłością, radością i wiarą w pojednanie wszystkich walczących tu na wszystkich frontach, czym chyba rozbawił do łez nawet tych najbardziej zaciętych i smutnych, mających do bólu zaciśnięte zęby, pięści oraz wszelkie pomieszane i zapętlone w nich zwoje.
Za to Prezydent postanowił podtrzymywać swoją odmienność i oryginalność, a w związku z tym swoje kazanie skierował głównie przeciw demokracji i woli nowego suwerena, aczkolwiek dodał też coś o Konstytucji, której nigdy nie przeczytał, a tym samym jej nie zna i nie ma nawet szansy rozumieć o co w niej w ogóle chodzi i czego dotyczy; by na koniec postraszyć wszystkich poddanych, że będzie twardy, stanowczy, samodzielny, decyzyjny i nieprzejednany, co w zasadzie miało brzmieć tak, że wreszcie będzie taki jaki od zawsze chciałby być.
W związku z tym nie było do końca wiadomo czy te ciepłe „życzenia" spełnienia pragnień składa nam (ludowi), czy sobie (Jego Suwerennie Pomazanej Autonomii i Ponadprawości).
Na tym tle okazało się, że „gigantyczne" demonstracje w sprawie obrony wolnych mediów... wcale nie są takie wolne, a są wręcz za szybkie dla milionów zwolenników PISu odciętych od prawdy, bo biedacy niemal w ogóle na nie nie docierają albo przychodzą na nie wtedy, gdy już ich tam nie ma.
Co prawda, są tam stale dyżurujące, te same, dwie samotne emerytki, wspierane przez trzech rencistów z SB oraz kilku działaczy PISu podających im transparenty, by tamci mieli się czego trzymać, ale to jednak jest ciągle za mało, by zablokować ruch na przejściu dla pieszych w ślepej uliczce.
Główny „tłum" tworzy Jan Pietrzak, pokazujący się raz z jednej (jako demonstrant), raz z drugiej strony (jako komentator w studiu), a poprzez radosne zaśpiewy swojej coraz bardziej discopolowej twórczości – nadaje tym demonstracjom niezwykłej dynamiki i szaleńczej energii, w porywach, w szczycie aktywności, porównywalnej do emocji związanych z oglądaniem powtórek w slow motion z wyprzedzania w deszczu, pod górkę i wiatr, ślimaka przez żółwia.
Jednak tu, zdaje się, że punktem odniesienia jest bardziej kondukt z twórczości pp. Przybory i Wasowskiego niż cokolwiek z osiągnięć jeszcze... dużo, dużo starszego od nich (gdy tworzyli kabaret) – Pietrzaka, ale przy braku jego własnej, trwałej i wartościowej spuścizny artystycznej – dobrze, że można znaleźć jakiekolwiek odniesienia do tej (dzięki nim) należącej do całego narodu, którą tamci Starsi Panowie szczodrze nam ofiarowywali.
Szokująco i przerażająco Pietrzak uznał, że jego niezbywalne prawo do obrony wolnych mediów ma się również przejawiać jego niczym nieograniczonym prawem do wolności słowa, z tym, że tutaj, jego własna próżnia artystyczna została wypełniona bzdurnymi stwierdzeniami i propozycjami zamykania imigrantów w... muzealnych i naznaczonych krwią ofiar pozostałościach po (hitlerowskich - przypis autora) obozach koncentracyjnych, których wiele znajdowało się na obecnym terenie RP.
Już samo to, że czuje się dysponentem funkcjonalności tych miejsc oznacza jego więź z ideą ich tworzenia wdrażaną przez ich „fundatorów i pomysłodawców".
Tym samym potwierdził, że należy do tej, dość wąskiej, mam nadzieję, grupy społeczeńtwa, która poprzez swoje ograniczenia umysłwe, słowno-semantyczne i mentalne powiela przekonanie świata, że tamte obozy były polskie, a nie niemieckie i nazistowskie.
Przerażające jest to, że jednak jest w tym kraju rzesza ludzi, na którą działa to, co usiłuje jej przekazać partyjny aktywista Pietrzak.
A związek Polski i jej obywateli z wymienianymi przez Pietrzaka obozami był taki, że utworzone w czasie II Wojny Światowej przez hitlerowców - były jedynie umiejscowione na terenach zajętej przez nazistów II-giej Rzeczpospolitej lub geograficznie, łaskawie przydzielonych nam przez Stalina już po tamtej wojnie oraz że liczba więzionych tam i zamordowanych w nich Polaków różnych płci, wyznań, przekonań i pochodzenia - określana musi być w milionach.
„Migrujących" pensjonariuszy (więźniów) tych obozów innych nacji, zworzonych tam przez nazistów przymusowo z całej podbitej Europy Pietrzak zapewne traktuje jak beztroskich, zagubionych turystów i miłośników survivalu oraz wakacji pełnych mocnych wrażeń, bo pewnie wojna jako taka była dla nich zbyt małą dawką adrenaliny.
Ja pomijam już tradycyjny problem prawdziwego i uczciwego odniesienia się do realiów, bo pojawiający się u nas imigranci (chyba w liczbie ca. prawie 300.000) – to są obywatele z Afryki i Azji, którym wjazd do Polski... umożliwiła i zafundowała nie „złowroga" Unia Europejska, a wielbiona przez Pietrzaka władza PISu, sprzedająca im lewe i bezprawnie wystawione wizy, tym samym, znowu za zdefraudowaną kasę, wpuszczając ich do nas i... EU wbrew prawu, regułom i zasadom, do których przestrzegania jako RP jesteśmy zobligowani.
To, po raz kolejny, świadczy o tym, że PIS traktuje Polskę jak swoją prywatną kuwetę, którą może bezkarnie zanieczyszczać kolejnymi aferami, przekupstwem, okradaniem nas i przejmowaniem przez jego fagasów naszej kasy, przy okazji, na kolejnych polach, narażając nas na wielkie niebezpieczeństwo.
Co gorsza, niestety, żenada intelektualna propagowana przez Jeszcze Starszego, a w zasadzie zupełnie Starego i Zdziadziałego, czy wręcz zdzia-ders...dzia-łego (ufff) Pietrzaka – jest w pewnym sensie oczywista, bo skierowana do kompletnie innego i odmiennie władającego mózgiem (lub raczej kraterem po nim) odbiorcy.
Tamci Starsi Panowie oczekiwali interakcji, błyskotliwości i inteligencji oraz Inteligencji, emanujących z odbiorców ich Sztuki, a ten liczy tylko na sztuki i odbiorców, a właściwie biorców, którzy nawet nie są w stanie przetworzyć ani przeanalizować niczego czym są epatowani i co im się wtłacza we wszystkie otwory i kanały...
Ale tu problem jest dużo większy, bo jego „twórczość", jako bezwartościową, łatwo można pominąć, zapomnieć, czy nawet całkowicie wymazać z pamięci, ale jego bezczelnych i bezmyślnych słów rzucanych w publiczną przestrzeń już w żadnym wypadku pomijać nie można.
Ale znowu nie dla ich ponadczasowej wartości, a wydźwięku i brzmienia, które wskazują na rasizm, seksizm, niemal aryjski nacjonalizm i nieludzkie podejście do traktowania ludzi.
I nawet anonsowanie przez niego, że zamierza zebranych, widzów czy słuchaczy obdarzyć żartem, choć od razu wiadomo, że będzie w jego typie i dostosowany do poziomu wielbicieli jego „talentu" – czyli tępy, czerstwy, beznadziejny, głupi i prostacki – nie gwarantuje tego, że ktokolwiek kto ma trochę więcej komórek niż pantofelek i jest jakkolwiek świadomy czegokolwiek – zaśmieje się z niego przy puencie, bo jej tam nie ma.
A tak naprawdę, to właśnie rozbawienie taką „popietrzoną" krotochwilą rodem z MMA, a może raczej Freak Fights – wskazuje i dowodzi, że jego wielbiciele nią ubawieni składają się co najwyżej z kilku komórek każdy, i to zapewne komórek bardzo upośledzonych.
A to sprawia, że docelowe audytorium, którego liczebność może zostać podbita powielaniem jej w „wolnych mediach", a może i na ambonach – poza chwilowym obleśnym rechotem, może potraktować ją nie jako stand-upowy, na zimno i cynicznie kontrolowany wygłup cwanie puszczony po bandzie, a jak najbardziej serio przekazaną doktrynę budowania fałszywej jedności zakompleksionej wspólnoty w nienawiści do wszystkich i wszystkiego.
To po raz kolejny może doprowadzić do tragedii i pogłębienia i tak gigantycznego już, otaczającego nas podziału.
A najgorsze jest to, że sztucznie wywoływanego i podtrzymywanego przez tych, dla których jego likwidacja oznacza definitywny koniec ich samych i... ich parszywej, zdradzieckiej i nieludzkiej ideologii sprzecznej z Polskością jako taką.
I dlatego, dla naszego wspólnego dobra, powinniśmy nucić już zupełnie inną pieśń niż tę segregującą, dzielącą i wykluczającą, proponowaną przez Pietrzaka.
Ta nasza musi być błaganiem Najwyższego, Wszechmocnego, Wszystkich Świętych i Wszystkich Mogących Cokolwiek, a... przede wszystkim nas samych: „Żeby Polska już nigdy nie była tą Polską"... którą Pietrzak i PIS chcieliby, by była.
Ja Ja, Polak mały