Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
23.03.2021 Wolne Miasto Warszawa
Wracam na moment do odznaczenia Roberta Lewandowskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, wręczonego mu w poniedziałek przez Prezydenta RP.
Mam wrażenie, że wymaga tego sytuacja, w której to wydarzenie wywołało internetowe tsunami, w dużej mierze próbujące zatopić aktualnie najlepszego piłkarza świata.
Zanim przejdę do oceny tej kolejnej, gównianej wojenki, pozwolę sobie na kilka słów mojej ogólnej oceny tego zaściankowego grajdołka, w którym żyjemy.
Ja osobiście jestem pewnie niemalże ostatnią osobą, która (ale to dopiero po bardzo długich i zupełnie nieludzkich torturach) mogłaby być skłonna w jakikolwiek przychylny i pozytywny sposób wypowiadać się o obecnej, suwerennej władzy, a także o wybranym przez jej zwolenników Prezydencie naszego kraju.
Jednakże, o ile nie zdecydowałem się wyjechać z niego na zawsze, wrzucając przy okazji mój paszport, a tym samym polskie obywatelstwo, do pieca, to pomimo tego, że niechętnie i bez euforii, to jednak nadal uważam ten cały bałagan za mój własny, chociaż on już wcale mi się nie podoba.
Od lat jestem zwolennikiem (prawdopodobnie utopijnej) koncepcji, że skoro tak bardzo różnimy się od siebie, mamy tak skrajnie odmienne wizje naszej roli i miejsca w świecie; a także diametralnie różnie oceniamy wartość przynależności lub nie do cywilizacji Europy zachodniej oraz przeciwstawnie ustawiamy wyznaczniki i granice naszej suwerenności – to znaczy, że nadszedł już najwyższy czas, by podzielić na mniejsze ten tak bardzo sztuczny twór jakim jest nasz przedziwny kraik.
Optuję za tym przede wszystkim dlatego, że mam wrażenie, iż zbieranina przeróżnych, niespójnych ze sobą plemionek, zamknięta w przebiegu powojennych granic sztucznie wymyślonych i narzuconych nam i światu przez Stalina, absolutnie nie jest żadnym zintegrowanym narodem i nie ma jakiejkolwiek płaszczyzny, w ramach której, po rozpadzie zarządzającego tą częścią świata Związku Radzieckiego, mogłaby i chciałaby funkcjonować jako jedność, podobnie jak siłą „jednoczona" przez Josipa Broz Tito Jugosławia, której historia zakończyła się w tak tragiczny sposób.
Dobra zmiana doszła do władzy właśnie dlatego, że cwani kuglarze postanowili wykorzystać i podkręcić wszelkie animozje, by spoglądając z boku jak motłoch walczy ze sobą na śmierć i życie, móc spokojnie doić go i obławiać się jego kasą, maskując swoje wszelkie machlojki nakręcającymi wszystkich przeciwko sobie hasłami: Bóg, honor, ojczyzna albo podobnymi, mniej lub bardziej pustymi i fałszywymi frazesami, takimi jak naród, niepodległość, suwerenność, samostanowienie, czy absolutna niezależność od wszystkiego i wszystkich.
Wprowadzony jasny i kategoryczny podział na My – ci dobrzy i Oni – ci zdrajcy jest jawnym dowodem na nawoływanie do wojny domowej, która ma wszystkich zaślepić i utrzymywać w nieustannej nienawiści.
Opieranie jej dodatkowo na sprawach wiary i mieszanie w to kościoła i religii, które są od tysięcy lat sprawdzoną podstawą do sterowania emocjami i duszami oraz pretekstem do prowadzenia wszelkich konfliktów, dobitnie świadczy o perfidii i wyrachowaniu grupy aktualnie trzymającej władzę.
Ja uważam, że jedynym sposobem na uniknięcie rozlewu krwi jest definitywne rozdzielenie od siebie tak różnych i mających sprzeczne cele i oczekiwania ludzi.
Zamiast walczyć ze sobą do upadłego, coraz bardziej nienawidząc się wzajemnie, uczciwiej byłoby raz na zawsze uwolnić się od siebie i pozwolić każdej grupie pójść swoją drogą.
Może na kanwie obecnych ruchów separatystycznych np. w Szkocji, czy w Katalonii, należałoby się realnie przymierzyć do wyzwolenia się, tym razem z własnego, wzajemnego jarzma.
Emocjonalne reakcje po odznaczeniu Roberta Lewandowskiego, przenoszące świat sportu w opary brudnej polityki, świadczą o kolejnym włożeniu kija w mrowisko, a poziom wywołanej tym agresji i hejtu, moim zdaniem, potwierdza tylko przedstawione przeze mnie wyżej tezy.
Zalecałbym wszystkim zdecydowane studzenie wszelkich złych emocji, chyba, że ktoś świadomie chce być przedmiotem manipulacji i śmieszności doprowadzającej nasz świat do granic absurdu.
Ograniczę się do komentarza do dwóch opinii wyrażonych przez dwie kompletnie różne osoby, a odnoszące się do zupełnie innych kwestii, wynikających z przyjęcia przez RL9 tego odznaczenia.
Opinie o tyle ważne, że wyrażone przez osoby powszechnie znane i cenione w szerokich kręgach, aczkolwiek oczywiście nie przez wszystkich, bo przecież w obecnych, zwariowanych czasach, naszą wartość i rozpoznawalność określa głównie liczba naszych wrogów i przeciwników.
Zacznę od Marcina Gortata (zakładam, że każdy Polak wie kim jest), który zakwestionował... zasługi Roberta, kwalifikujące go do otrzymania w ogóle takiego odznaczenia oraz podważył stwierdzenia określające go mianem najlepszego polskiego sportowca i ambasadora Polski.
Co więcej, zdecydował się na wprowadzenie swego rodzaju rankingu, który w jakiś tajemny sposób ma porównywać i pozycjonować sportowców z różnych dyscyplin.
Osobiście wydaje mi się to pomysłem tak karkołomnym, że aż surrealistycznym, a konkluzje oparte na liczbie zdobytych medali przez poszczególnych „konkurentów", są moim zdaniem jak gra w darty z opaską na oczach.
Swoim wpisem Pan Marcin wywołał burzę w ramach której, zamiast cieszyć się z osiągnięć naszych sportowców, zaczynamy oceniać wagę ich sukcesów i zastanawiać się nad ich większym sensem.
To przykre, bo jakkolwiek kibicujemy wszystkim zawodnikom i zawodniczkom we wszystkich możliwych dyscyplinach, to jednak ten świat jest tak skonstruowany, że po pierwsze jedne są bardziej popularne i rozpoznawalne od innych, a po drugie mają tak odmienną specyfikę, że moim zdaniem nie da się ich porównać.
Ocenianie czy lepszy jest złoty medal np. kogoś, kto „tylko" skacze w dal od złotego medalu w dziesięcioboju (w ramach którego skok w dal jest jedną z dziesięciu dyscyplin składających się na końcowy wynik), jest, jeśli nie chore, to przynajmniej bez sensu.
Mono-dyscyplinarny skoczek w dal, specjalizujący się, trenujący i startujący tylko w tej jednej konkurencji, zawsze (mowa o najlepszych) będzie w niej lepszy od wieloboisty, co oczywiste.
Gdyby przypadkiem ktoś tego nie rozumiał, to podpowiem, że trening pierwszego jest podporządkowany rozwojowi wszystkich tych cech, które są niezbędne do jak najlepszego skoku w dal.Ten drugi w ramach swoich przygotowań... trenuje dziesięć różnych, często sprzecznych ze sobą dyscyplin, a zatem po pierwsze (statystycznie) może poświęcić każdej tylko 10% czasu, a po drugie, niejednokrotnie, znaczny rozwój cech warunkujących poprawę wyników w jednej z konkurencji, równocześnie ma wpływ na pogorszenie potencjału w innej.
Dla przykładu, w bardzo dużym uproszczeniu oczywiście, by daleko pchać kulą – trzeba mieć siłę wynikającą z rozbudowanej masy mięśniowej, co podnosi wagę, a jej zwiększenie ogranicza efektywność skoku wzwyż.
Wystarczy porównać wygląd kulomiotów i skoczków wzwyż, a potem wyobrazić sobie ich wyniki przy zamianie przez nich konkurencji, w których startują.
W dziesięcioboju sztuką jest tak optymalne ustawienie przygotowań i postępów, by „zapanować" nad zbalansowaną poprawą wyników we wszystkich konkurencjach, bo decathlon to hołd dla wszechstronności, a nie dla wąskiej specjalizacji.
Ale próba porównywania osiągnięć takich dwóch sportowców to wariactwo.
Zatem nie będę wchodził w dyskusję o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy, niezależnie od tego, które pan Marcin uważa za ważniejsze.
Wiem tylko, że ateiści (ci, którzy nie interesują się sportem i których to w ogóle nie obchodzi) obojętnie wzruszą ramionami, w ogóle nie zauważając niczego i nie uważając tego za istotne ani mające jakiekolwiek znacznie, a prawdziwie wierzący (zagorzali, wytrawni kibice) zrozumieją wagę i swoiste sprzężenie zwrotne stanowiące kwintesencję ich wiary, sprawiające, że jedne bez drugich nie mają racji bytu, bo bez siebie zaburzają dogmaty wyznaczające drogę po której kroczą, a którą uważają za swoje przeznaczenie, cel i sens ich istnienia.
Nie zniżę się wobec tego do deprecjacji osiągnięć sportowych w jakiejkolwiek dziedzinie, choć wiele osób mogłoby je uznać za zbędne, nieżyciowe i niezwykle ograniczające.
By nikogo u nas nie urazić wskażę jedynie na raczej odległe nam mentalnie uwielbienie dla japońskiego sumo, w ramach którego w Kraju Kwitnącej Wiśni najlepsi zawodnicy są traktowani niczym bogowie... a przeciętni Polacy (a zwłaszcza poruszające się w innej estetyce Polki) mogliby z obrzydzeniem współczuć jakiemuś na siłę spasionemu, spoconemu, niezgrabnemu grubasowi, że jedyne co potrafi, to wypchnąć z „piaskownicy" podobną mu górę mięsa i tłuszczu.
Tym bardziej, że swoje dążenie do mistrzostwa w tej kuriozalnej dla nas dyscyplinie niedługo może przypłacić życiem, bo żaden organizm na dłuższą metę nie jest w stanie znieść takiej nadwagi, niejednokrotnie przekraczającej 200, a w wydaniu najbardziej ekstremalnym ocierającej się niemal o 300kg.
Pozornie odbiegłem daleko od tematu Roberta Lewandowskiego, ale to tylko po to, by pokazać zasięg niektórych dyscyplin sportowych i ich odbiór na całym świecie.
Jestem pewien, że mało kto z miliardów ludzi mieszkających na wszystkich kontynentach jest w stanie wymienić aktualnego mistrza w tej dyscyplinie, nie mówiąc już o mniej znanych „sumiastych" zawodnikach.
Podobnie śmiem twierdzić, że nawet medale olimpijskie wielu naszych mistrzów nie dały im przepustki ani do serc, ani do umysłów, a tym bardziej do pamięci ludzi na całym świecie, zwłaszcza jeśli złota były zdobywane w dyscyplinach dość hermetycznych i nieoczywistych, uprawianych przez relatywnie niewielką grupę ludzi na naszym globie.
Robert Lewandowski został wybrany najlepszym piłkarzem świata w dyscyplinie, którą uprawia w tej czy innej formie... kilka miliardów ludzi, a przynajmniej populacja przewyższająca liczbę ludności najbardziej zaludnionych na świecie Chin.
A wybór ten jest potwierdzeniem osiągnięcia przez niego absolutnego, niekwestionowanego mistrzostwa, o czym świadczy miażdżąca przewaga nad pozostałymi konkurentami, a w zasadzie ich deklasacja, pomimo że 2. Christiano Ronaldo, czy 3. Leo Messi, to są już żywe legendy i ikony futbolu, których nazwiska są pewnie najbardziej rozpoznawalnymi słowami na świecie.
Lewy właśnie na zawsze dołączył do grupy światowych legend.
Tym bardziej, że zdobycie przez RL9 z Bayernem Monachium Pucharu Ligi Mistrzów dało mu nieporównywalnie większą rozpoznawalność niż nawet złoty medal jakiemukolwiek naszemu piłkarzowi z drużyny, która została Mistrzem Olimpijskim, nomen omen w Monachium, w 1972 roku.
Co więcej, jeśli będziemy poruszać się tylko pośród współczesnych polskich sportowców, to nie ma takiego drugiego ani takiej drugiej, która by była, w zasadzie nieprzerwanie, na ustach całego świata od 11. lat, raz po raz zadziwiając go coraz to nowymi, spektakularnymi wyczynami.
Nie chcę robić nikomu przykrości, ale jeśli Pan Marcin Gortat ma jakiekolwiek wątpliwości, to proponuję by sięgnął do źródeł i sprawdził ile osób uprawia daną dyscyplinę i ilu jest czołowych zawodników w każdej z nich, a sam oceni ilu rywali trzeba pokonać, by zostać najlepszym.
I jeszcze jedno, Robert Lewandowski jest najlepszym piłkarzem świata nie będąc Mistrzem Świata, a w piłce nożnej nawet zdobycie tytułu Mistrza Świata nikogo automatycznie nie czyni od razu najlepszym na świecie piłkarzem.
Przyznany mu KKOOP nie jest odznaczeniem stricte sportowym, a uhonorowaniem jego wkładu, poprzez sport, w promowanie i rozsławianie Polski w świecie, a jeśli i tu Pan Marcin ma jakiekolwiek ale, to niech przy kimkolwiek, w dowolnym miejscu na naszym globie wypowie słowo Polska...
Nawet nie proponuję zakładu o to jakie byłoby pierwsze słowo jakie by usłyszał w odpowiedzi, bo ja już wiem, że bym wygrał... ale odpuszczam, bo w końcu jestem zwolennikiem Fair Play.
Co więcej jestem przekonany, że szukając jakiejkolwiek wiedzy o Polsce wśród swoich ewentualnych rozmówców z całego świata, rzadko kiedy mógłby usłyszeć inne nazwisko wymieniane jako pierwsze skojarzenie.
A gdyby ograniczył pytanie wyłącznie do polskich sportowców, to poza tym, że po raz trzeci najpewniej usłyszałby to samo, to po wymienieniu przez siebie swoich faworytów (Anita Włodarczyk i Paweł Fajdek), uznawanych przez Pana Marcina za najlepszych... mógłby być wielce rozczarowany, bo prawdopodobnie prawie nikt by nie wiedział o kim mowa.
Dla jasności jestem wielkim fanem, również wymienianych przez Pana Marcina, Igi Świątek, czy Roberta Kubicy, czego wyraz wielokrotnie dawałem na moim blogu i bardzo bym chciał, by byli na ustach całego świata, za co stale mocno ściskam kciuki.
Dzisiaj jednak odnoszę się do konkretnej sytuacji tu i teraz, w ramach której król jest tylko jeden, niezależnie od tego czy to się podoba Panu Marcinowi, czy nie.
Zupełnie odmienną wymowę, oceniającą samą uroczystość i uhonorowanie tym odznaczeniem Roberta Lewandowskiego pod zupełnie innym kątem, miała wypowiedź Pani Manueli Gretkowskiej, dzielnej bojowniczki o wolność ludzi w tym kraju, a zwłaszcza o prawa kobiet.
Jakkolwiek w wielu sprawach poruszanych przez Panią Manuelę do tej pory miałem i mam podobne zdanie, to jednak jej dość bezpardonowy atak na Roberta Lewandowskiego bo... przyjął to wysokie, państwowe odznaczenie, uważam za niezrozumiały, nawet jeśli Prezydent tego kraju nie jest na liście moich ulubieńców.
O ile w powszechnej walce o demokrację rozumiem, że chodzi o to, by ją szanować, to dążenie do zachowania przynajmniej jakiegoś minimum logiki i konsekwencji powoduje, że należy również rozumieć jej (porąbane skądinąd) zasady, a skoro Polacy wybrali takiego Prezydenta, to takiego mamy wszyscy, nawet jeśli na niego nie głosowaliśmy, podobnie jak mamy rząd, Premiera, małego vice, czy włodarzy poszczególnych miast.
To wszystko nie stało się mniej polskie tylko dlatego, że ich nie lubimy, nie wierzymy im i jesteśmy przekonani, że byli złym wyborem, a do tego kijowo zarządzają tym bałaganem, który zresztą sami robią.
Mając w pamięci słowa Winstona Churchilla, który stwierdził mniej więcej, że: „Demokracja to jest najgorszy system, ale nie wymyślono jeszcze nic lepszego", rozumiem, że większość ma rację, nawet jeśli składałaby się z samych debili.
Robert Lewandowski, tak jak każdy z nas jest obywatelem RP i ma tego samego Prezydenta co my wszyscy.
A ten ma za zadanie wręczać państwowe odznaczenia i przynajmniej to - robi świetnie.
Nie wnikam tu w ewentualne preferencje polityczne Roberta Lewandowskiego, bo to jest jego prywatna sprawa czy i na kogo głosuje.
Dlatego tez oczekiwanie, by Lewy odmówił przyjęcia odznaczenia, które dostaje jako Polak, uważam za przynajmniej niestosowne.
Oczywiście każdy ma prawo do własnych wyborów i decyzji, i wiem, że były osoby, które odmówiły temu Prezydentowi przyjęcia od niego rozmaitych orderów, ale to był ich osobisty gest i manifest.
O ile nie odcinamy się definitywnie od tej państwowości, pakując się, wyjeżdżając i porzucając ją bezpowrotnie, to musimy ją akceptować nawet i w tej, według bardzo wielu, fałszywej masce, co przejawia się poszanowaniem i przestrzeganiem prawa, płaceniem podatków, a także wiarą w to, że w ramach demokracji należy zebrać i uaktywnić grupę obywateli gotowych do oddania głosu na tych głoszących najbliższe nam poglądy.
Jeśli będzie ich więcej niż popierających wszelkie inne koncepcje jest szansa, że można stworzyć coś nowego i zmienić oblicze tego kraju tak, by nie musiał pokazywać obecnej, nieszczerej facjaty.
Pani Manuela powinna pamiętać, że tego Prezydenta za chwilę nie będzie, a odznaczenie zostało wręczone Polakowi w imieniu RP, a nie jako prywatny podarek jakiegoś Adriana.
Robert Lewandowski będzie je miał już do końca życia, nawet jeśli w tym czasie w Polsce 10 razy zmieni się ustrój, a którymś tam Prezydentem zostanie małpa, bo na to pozwoli zmieniana Konstytucja i taka będzie wola odpowiedniej większości aktualnie uprawnionych, „suwerennych" wyborców.
Pani Manuela, dokładnie tak samo jak wszyscy inni obywatele, ma prawo uznać, że nie akceptuje tego kraju, takich wyborców, religii, moralności, charakterów i wszystkiego tego, co składa się na otaczającą nas Polskość.
I dokładnie tak jak my wszyscy ma te same wyjścia:
Jednak moim zdaniem w swoich aktywnościach nie powinna deprecjonować czyichkolwiek prawdziwych zasług, a zwłaszcza takich, które pokazują, że Polak potrafi.
I to nie dlatego, że bierze łapówki, bo wszystko może, nie dlatego, że robi z siebie sprzedajną prostytutkę, która dla pieniędzy powie i zrobi wszystko ani nie dlatego, że jest uwikłany w mafijno-kolesiowskie, szemrane układziki.
Robert Lewandowski jest dowodem na to, że Polak potrafi, bo ma talent, swój rozum, pomysł i umiejętność niezwykle ciężkiej, wytrwałej, cierpliwej i tytanicznej wręcz pracy, pozwalającej na osiąganie najtrudniejszych nawet celów, które dla większości wydają się tak odległe i nierealne, że nawet nie próbują myśleć o tym, aby je osiągnąć.
A poza tym ma odwagę stanąć do rywalizacji z najlepszymi z najlepszych, wyjść na ring i nie uciec z niego w ostatniej chwili, a także potrafi podnieść się po powalającym ciosie, walczyć dalej i... wygrać, a w następnej rywalizacji umie powtórzyć to w jeszcze lepszym stylu.
To jest podwójnie zaskakujące, bo to jest takie... niepolskie, i właśnie dlatego należy mu się najwyższy szacunek.
A może powinien być dla nas wzorem pokazującym, że jest nadzieja na sukces i na jeszcze lepszą, prawdziwą zmianę.
Tylko czy my będziemy potrafili tak ciężko i wytrwale dążyć do wyznaczanych celów?
To nie jest pean na cześć Roberta Lewandowskiego, to jest panegiryk na cześć tych, którzy potrafią wygrywać i realizować marzenia, a do tego wciąż chcą osiągać więcej i więcej, bez oglądania się na nasze polskie piekiełko.
No ale może do tego jednak potrzeba być mentalnie i fizycznie raczej gdzieś tam niż tu...
Tak czy inaczej mieszanie do tego wszystkiego żony Roberta, procesu z Cezarym Kucharskim, a do tego jeszcze pozwania przez Prezydenta Dudę i oskarżeń Jakuba Żulczyka o zniesławienie Prezydenta, to już zupełny kocioł piekielny.
Po pierwsze Robert to nie jest „Mąż swojej żony", a Anna Lewandowska to nie jest Fołtasiówna.
Po drugie proces sądowy nie ma nic wspólnego z jego poziomem sportowym i sukcesami, choć oczywiście już sam fakt realnych podejrzeń jakichś nieprawidłowości księgowych nie jest niczym przynoszącym chlubę, aczkolwiek wypadałoby przyjąć, że do ogłoszenia wyroku w tej sprawie nikogo (ani Roberta, ani Cezarego) nie można uznawać winnym.
Po trzecie Robert Lewandowski nie ponosi żadnej odpowiedzialności za niewyparzony język pana Jakuba ani sposób jego komunikacji z Prezydentem.
W moim rozumieniu nie na tym polega wolność słowa i wolność twórcza, by tego Prezydenta nazywać debilem, bo to jest jednocześnie obraźliwe i niezgodne z prawdą.
Tego Prezydenta pan Jakub mógłby nazywać różnymi określeniami, które wcale nie są komplementami, a wręcz przeciwnie, tyle, że są bardzo trafne, prawdziwe i poparte niezaprzeczalnymi dowodami.
Użyte przez pana Jakuba przypisanie Prezydenta do grupy inteligentnych inaczej nie miało oparcia w faktach, nawet potwierdzających niewiedzę, czy niezrozumienie świata przez tego pana Prezydenta.
To były jedynie dowody na jego dyletanctwo, ignorację i swoją drogą żenujące, nieprzystające głowie cywilizowanego, europejskiego państwa zaściankowe prostactwo i ograniczenie otwartości umysłu na świat i ludzi, ale brak bycia humanistą nie może być jednak utożsamiany z debilizmem, bo pan Jakub musiałby wtedy przyznać, że żyjemy w warriatkowie, a to uderzałoby jednak we wszystkich mieszkańców tego kraju mających inne zdanie niż ten Prezydent.
Z drugiej strony błyskotliwa kariera tego Prezydenta, zrobiona w iście amerykańskim stylu, świadczy przecież o tym, że o USA jednak wie całkiem sporo, a to jak tam się zostaje Prezydentem, to myślę, że w żaden sposób go nie dotyczy i nigdy dotyczyć nie będzie, bo mimo wszystko to ta kariera nie jest aż tak spektakularna („Znaj proporcjum, mocium panie" A. Fredro „Zemsta" Akt.I – cytat niedokładny).
Ostatecznie jednak mam takie, co prawda niepoparte żadną logiką, przekonanie, że Pan Prezydent błyśnie z kolei swoją inteligencją i chcąc udowodnić Panu Jakubowi, że „był w mylnym błędzie" – zgodnie z wprowadzoną przez siebie tradycją ułaskawi go jeszcze przed rozprawą i wyrokiem.
Wracając do meritum, czyli wielkiego i niesamowitego Roberta Lewandowskiego, któy powinien być wzorem dla każdego, kto ma czelność marzyć o czymkolwiek i chce te marzenia realizować - dziękuję, gratuluję, szanuję i podziwiam za upór, konsekwencję, nieustępliwość i zdolność do ponadludzkiego niemal wysiłku oraz umiejętność pełnego wykorzystania otrzymanego talentu (talentów), bo to są jedyne „rzeczy" jakie dostał w prezencie i... na kredyt, który jak widać, pracując arcy ciężko i niezwykle sumiennie, spłaca przez całe swoje życie.
A ja mam jeszcze i taką nadzieję, że ku wielkiej radości większości z nas, Robert Lewandowski będzie osiągał kolejne sukcesy i zdobywał jeszcze inne, liczne trofea potwierdzające, że chcieć to móc, a tym samym zasłuży na następne honory, których tym razem nikt mu już nie będzie wypominał, bo wreszcie każdy zrozumie, że po prostu mu się należą.
Ja Ja, Polak mały