Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
Wolne Miasto Warszawa, 21.06.2023
Od miesiąca mielony jest temat afery obyczajowej w „Szkle kontaktowym", związanej z bezmyślnym „żartem" Krzysztofa Daukszewicza, jednego z komentatorów w tym programie – skierowanym do Piotra Jaconia, prowadzącego w TVN24 program informacyjny „Dzień po dniu".
Nie będę tu tonął w szczegółach i analizach istoty, sensu ani konieczności zachowywania tzw. „poprawności politycznej" w programach telewizyjnych aspirujących do prezentowania określonego, wysokiego poziomu jakości i merytoryki przekazu; ograniczę się jedynie do mojego komentarza do całego powstałego zamieszania.
Robię to, bo zrobiła się z tego wielopoziomowa afera, a konflikt z każdym dniem zdaje się rozrastać i zataczać coraz szersze kręgi oraz zaczyna już urastać do wydarzenia medialnego mającego rozsadzić od środka cały TVN.
To wszystko dzieje się w sytuacji bezpardonowej walki PISdzielnego rządu i TVP z tą stacją, rozumianą przez nich jako zagrożenie dla ich czerwonej propagandy, kłamstw i skuteczności prowadzonej przez ten nie-rząd bezczelnej i powszechnej, systemowej akcji ogłupiania mas, bo w dzisiejszej Polsce amerykański TVN jawi się zaskakująco niczym RWE (dla niewtajemniczonych Radio Wolna Europa, a zainteresowanych poznaniem powodów działania i nadawania, roli i znaczenia w „dawnych" czasach - zachęcam do poszperania w necie i dotarcia do szczegółów).
Oczywiście mam na myśli jedynie część publicystyczno-informacyjną, w uproszczeniu przynależną i oferowaną głównie przez TVN24, bo TVN jako całość, pewnie z racji wymogów dostosowania się do potencjału i oczekiwań rynku – tworzy i wypuszcza w „eter" całą masę wszelkiego gówna, nie różniącego się niczym od tego podawanego widzom przez wszystkie inne stacje i nadawców.
Ale tu, starając się zachować obiektywizm, muszę przyznać, że to już nie jest winą jakichś politycznie sterowanych niecnych działań poszczególnych stacji, a poziomu „klienta", który ma to kupić.
Najbardziej przerażające jest to, że business is business i wszędzie liczy się tylko kasa.
A klient tępy jest łatwy do kontrolowania i... utrzymania, a do tego łyka wszystko jak karp.
Ponieważ produkcja gniotów, chłamu i miałkiej, nijakiej papki jest najprostrza, najtańsza i nie wymaga wysiłku intelektualnego ani twórczego - a przez to może być realizowana przez kogoklwiek i jakkolwiek - to kusi by się nią zajmować i ją rozszerzać.
Tym samym koło się zamyka, bo widzowie sami obniżają swoje wymagania, a wchodzenie na wyższy poziom jest dla wielu bardzo męczące i ponad ich siły i możliwości.
TVP się skurwiła i sprzedała, potwierdzając, że jest bardzo publiczna, a tylko ona miała tzw. misję, a reszta, jako nadawcy prywatni, liczy kasę i sprzedaje to, co jej się najbardziej opłaca, niczym zwykłym dealerom, którzy w ramach jechania po bandzie dostarczają wyroby „kolekcjonerskie, nieprzeznaczone do użycia."
Na tym tle zamieszanie w „Szkle", odbieranym jako publicystyka wysokich lotów i najwyższej próby, nabiera nowego wymiaru i stopniowo ujawniają się kolejne tego konsekwencje, a program jako taki staje na krawędzi.
Równocześnie, cała sprawa, niczym zdradliwy wir, zaczyna wciągać i topić kolejne osoby, które postanawiają zająć wobec niej niezwykle twarde, nieprzejednane i kategoryczne stanowisko, traktując ją tak osobiście, że zaczynają uważać się za postacie znajdujące się w jej centrum, niemal przyćmiewając źródło konfliktu i uważając, że to ich zdanie musi tu mieć decydujące znaczenie i powinno być traktowane jako kluczowe.
To stało się już tragikomedią, bo w zależności od sympatii do któregoś z pierwotnych „bohaterów" – wszyscy zdają się odpowiednio naginać swoje poglądy, moralność i oceny, aby w ten sposób usprawiedliwić stawanie i opowiadanie się właśnie po jego stronie.
Ja osobiście jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie jestem specjalnym fanem żadnego z panów, o czym później, a zatem nie muszę wymyślać powodów do bronienia mojej obrony jednej i atakowania drugiej strony.
A strony są ewidentnie sobie przeciwne i wbrew oficjalnym, grzecznym stwierdzeniom o zakopaniu toporów wojennych, na „offie" panowie pewnie szybko by je ponownie wydobyli i dokończyli temat...
Zacznę od punktu wyjścia, czyli swoistej szydery KD skierowanej do PJ, a dotyczącej tożsamości seksualnej jego dziecka (wyartykułowanej kpiną poprzez idiotyczne, chamskie i prostackie pytanie o doprecyzowanie i potwierdzenie aktualnej płci redaktora PJ).
Nie wnikam w prywatne przekonania, poglądy ani przemyślenia nikogo, bo w swoim własnym zaciszu domowym każdy może sam sobie udowadniać swoją wyimaginowaną wyższość nad resztą świata, ale w stosunku do ludzi uważających się za światłych i postępowych, a za takich uważałem do tej pory większość staffu TVNu – mam wymagania pokazywania umiejętności trzymania poziomu w każdej sytuacji na wizji.
Chociaż już dawno temu powinienem dorosnąć i wiedzieć, że to tylko wmawiana sobie teoria i myślenie życzeniowe, bo choćby casus Durczok był wystarczającym kubłem zimnej wody, by (par excellence) otrzeźwieć...
Ale mimo wszystko tutaj dla mnie sytuacja jest dosyć (tzn. bardzo) klarowna.
Wiem jednak, że ona nie jest klarowna dla wszystkich, a zatem kolejne zdania muszą być odczytywane jako spięte klamrą, czyli nierozłączne, bo inaczej ktoś celowo i cwanie cynicznie lub z głupoty może je przeinaczyć i twierdzić, że cytuje moje słowa – mówiąc o czymś zupełnie innym.
Jakiekolwiek atakowanie czyjegokolwiek dziecka i nabijanie się z problemu, z którym musi mierzyć się jego rodzic jest... świństwem i prostactwem, o ile nie kurewstwem.
A stawanie rodzica po stronie i w obronie dziecka oraz pełna z nim identyfikacja i wspieranie go za wszelką cenę – jest (bo to jest niemal jedna i ta sama, automatycznie naturalna czynność i postawa) nie tylko oczywiste, ale dowodzi właściwych i zdrowych, prawidłowo ukształtowanych więzi rodzinnych.
I tu jest potrzebne bardzo dokładne wyjaśnienie, bez którego poprzednie zdania, przez imbecyli, mogą i będą zrozumiane opatrznie, a tak naprawdę nie będą zrozumiane w ogóle, a przez to będą kompletnie błędnie i kretyńsko interpretowane.
Podkreślam to wszystko dwukrotnie, by zwrócić uwagę na niuanse i istotę sprawy będącą materią niezwykle delikatną i wymagającą empatii, wiedzy i wyczucia.
To zresztą są cechy charakterystyczne i przynależne ludziom inteligentnym i mądrym, a brak ich u inteligenckich mądrali, o tępych prostakach nie wspominając.
A zatem, już sama analiza sytuacji w jakiej funkcjonują w tym kraju pan redaktor PJ i jego rodzina stanowi przyczynek do troski o stan... tego społeczeństwa, i żadną miarą związany z tym ich dramat nie może być powodem drwin.
Problemem z jakim borykają się Pan Piotr i jego najbliżsi jest tępota i bezczelność otaczającej ich, zacofanej i ograniczonej umysłowo społeczności, uzurpującej sobie prawo do oceny ich życia i dokonywanych przez nich wyborów.
A najtragiczniejsze w tym jest to, że dzień w dzień, dyskryminujących i wykluczających ich ocen dokonują ludzie mentalnie ułomni, sami łamiący na każdym kroku normy społeczne, konwenanse, dobre obyczaje, niemal wszelkie możliwe przykazania z przeróżnych religii i... przewlekle nie potrafiący udźwignąć uczciwości wobec samych siebie.
To, w większości, ciągle udający coś pozoranci, próbujący wybielić swój obraz i starający się pokazać na zewnątrz, że są inni niż są naprawdę.
Żyją w fikcji i ułudzie, i... dla przykrycia swoich wad i kompleksów oraz odwrócenia od nich oczu innych – muszą na siłę krytykować tych wokół, stwarzając sobie iluzję wyższości oraz akceptacji własnych przywar i słabości, wmawiając sobie, że to ten ich rozedrgany, schizofreniczny stan - to właśnie jest norma.
W związku z tym, według nich, wadą jest wszystko to, z czym sami by sobie nie poradzili, bo nie wierzą, że ktoś może na siebie i świat patrzeć inaczej niż oni i czerpać z tego radość, gdy oni cierpią na chroniczny i stale pogłębiający się brak samoakceptacji.
To powoduje, że w tym kraju powszechnie akceptowalne jest nieuleczalne uzależnienie od alkoholu i wszelkich innych używek, bicie i katowanie pozostałych członków rodziny (najczęściej dzieci, ale to oczywiście dotyczy przyzwolenia na takie zachowania w stosunku do współmałżonka, rodziców, teściów itd.), sąsiadów i kogokolwiek kto się nawinie, jazda wszystkim czym się da po pijaku i bez uprawnień, kradzieże, oszustwa i machlojki (zwłaszcza dokonywane przez urzędników państwowych, bo kradną niczyje), nepotyzm, arywizm, unikanie płacenia podatków i kombinowanie oraz traktowanie wszystkich wokół jak frajerów, których trzeba „ogolić".
To wszystko w aurze fałszywej, świętoszkowatej bogobojności pod publiczkę, przejawiającej się obnoszeniem się ze swoją pseudo religijnością na pokaz, realizowaną od święta lub wtedy, gdy akurat wypada.
I to, w sposób chory i nienormalny, jednoczy tak budowaną większość w wyznawców bardzo dziwnego Kościoła, a raczej sekty, która przekształca tę podejrzaną diasporę w coś, co oni nazywają narodem, tylko dlatego, że dominują na tych terenach.
Ich faryzeuszowska, moim zdaniem chora, moralność próbuje tłumaczyć to, usprawiedliwiać, czy nawet legitymizować, poprzez skrzywioną, wybiórczą interpretację wiary katolickiej po swojemu, wynosząc ją jednocześnie do poziomu jedynej akceptowalnej doktryny, lepszej i ważniejszej od wszystkiego innego na świecie.
A wisienką na torcie jest mało chrześcijańskie przemilczanie, przekręcanie, pomijanie lub ignorowanie znamiennych (i jakże mądrych) słów: „... ten niech pierwszy rzuci kamień"... gdyż to tylko potwierdza, że tego typu zdania, są przez nich traktowane jako puste frazesy i oklepane, sztucznie wymyślone bzdety, służące kreowaniu „opowieści dziwnej treści", nie mających nic wspólnego z ich prawdziwym życiem.
Takie ostentacyjne kontestowanie niewygodnych lub niezrozumiałych dla „płytkowierców i udawaczy" prawd wiary i wskazań jak żyć - obnaża ich fałszywość i nieszczerość oraz stawia pod znakiem zapytania jakikolwiek sens takiej religii - podważanej i odrzucanej przez samych wiernie wiernych poprzez ich codzienne uczynki, słowa i oceny bliźnich wskazujące, że prowadzi ich i panuje nad nimi Piekło.
Na marginesie, wszystkim ewentualnie śmiertelnie urażonym obrażaniem (według nich) ich głębokich uczuć religijnych i twierdzącym, że to Niebo jest ich doradcą, przewodnikiem i celem – z całego serca życzę spełnienia ich wierzeń i szybkiej śmierci prowadzącej ich wreszcie i natychmiast oraz „bez zwłoki" i straty czasu, do przeszczęśliwego życia wiecznego, które jest, jak rozumiem, nadrzędnym i jedynym celem ich istnienia, Amen.
Dlaczego nagle, przy okazji afery w „Szkle kontaktowym", tyle czasu poświęciłem na tak emocjonalne dywagacje?
Ponieważ niespodziewanie pan Krzysztof Daukszewicz... dołączył do grona prawdziwych Polaków, a w każdym razie podkreślił łączące go z nimi korzenie.
Czy wszystko powyższe ustawia mnie po którejś stronie konfliktu w „Szkle kontaktowym"?
Chyba jednak tak, bo staram się być wierny zasadom oraz rozróżniam i oddzielam od siebie moje osobiste sympatie lub antypatie od praw, według mnie, przynależnych każdemu.
Piotr Jacoń jest dziennikarzem i w ramach mojej jego oceny jako w ten sposób traktowanej osoby publicznej – osobiście nie widzę w nim żadnej specjalnej wyjątkowości, charyzmy ani czegoś co powoduje, że z biciem serca oczekuję na prowadzone przez niego programy.
Ale to nie jest jedyny redaktor, który tak na mnie działa, a w zasadzie nie działa.
I to jest chyba całkiem normalne, bo artystów w każdym zawodzie jest niewielu i dość łatwo jest ich wyróżnić czy odróżnić od grona rzemieślników.
Ci ostatni odpowiadają za zapewnienie normalnego, przeciętnego, akceptowalnego poziomu „wytwarzanych i oferowanych" dóbr, od których, w tym zakresie, nie oczekujemy żadnej specjalnej wyjątkowości.
Ale z drugiej strony, poprzez swoją przewidywalną, ustabilizowaną solidność mają być gwarantem tego, że nie zawiodą standardowych oczekiwań.
W tym kontekście PJ spełnia swoje zawodowe zadanie, a jednocześnie może podlegać ocenom.
Natomiast jego życie prywatne – jest jego życiem prywatnym i wara wszystkim od niego.
Oczywiście, jeśli go nie odciął i nie zablokował kompletnie informacji o nim – to naraża się na jakieś komentarze, ale jest dość wyraźna granica krytyki, niezgody, czy własnego zdania w danej sprawie, której nikomu nie wolno przekraczać, bo to stanowi naruszenie przynależnej każdemu jego osobistej i przeznaczonej wyłącznie dla niego przestrzeni prywatności.
Sądzę, że takiej przestrzeni pożąda i potrzebuje każdy, nawet ci, którzy z buciorami ładują się w przestrzeń innych.
Jeżeli robią to z głupoty i niewiedzy, to dość szybko mogą się zreflektować, a zatem powinni grzecznie przeprosić i dołączyć do ludzi cywilizowanych, takie przestrzenie szanujących.
Jeśli natomiast robią to z zimnego, wyrachowanego cynizmu: to po pierwsze, nie ma dla nich wytłumaczenia; po drugie, nie ma przebaczenia; a po trzecie, muszą pamiętać, że „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie", i w związku z tym, zapewne dość szybko, znajdą na swojej drodze kogoś jeszcze bardziej podłego niż oni sami, bo Stwórca tak to tu poukładał na Ziemi, że kurewstwo nie ma tu żadnych granic.
W tym wszystkim nie zamierzam zagłębiać się w przyczyny arogancji i bezmyślności KD ani przyporządkowywać jego zachowania do jakiejkolwiek z powyższych kategorii.
Myślę, że życie (w postaci hejtu, który zwrotnie natychmiast go zmasakrował) od razu dało mu wskazanie, że dalece przekroczył granicę.
Zastanawiające, że dopiero wtedy zreflektował się, że oceny skrajne, jednostronnie prostackie, ingerujące w intymność jego i jego rodziny – są bolesne, krzywdzące i okrutne oraz... że nie pozostawiają mu pola do jakiejkolwiek obrony, bo wyrok na niego został już dawno wydany, bez jego udziału i wysłuchania jakichkolwiek jego racji.
Dla mnie szokujące jest to, że w ogóle palnął coś takiego, a to potwierdza, z jednej strony, niebezpieczeństwo i wyzwania związane z udziałem w programie na żywo, z drugiej, przesuwanie granic autokontroli wymuszane walką o skandal, oglądalność i... swój angaż, a z trzeciej, odkrywa prawdziwe, może fałszywie skrywane oblicze, poglądy i ego pozwalające na wywyższanie się i takie, protekcjonalne, raniące innych drwiny.
To też daje do myślenia, bo choć oczywiście kabareciarzy i tekściarzy powszechnie uważa się za artystów, to jednak to określenie odnosi się, moim zdaniem, raczej do wykonywania przez nich wolnego zawodu, a nie do oceny poziomu tworzonej przez nich „sztuki".
W moim odczuciu, próbując jakoś umieścić KD w hierarchii wartości artystycznych kreowanych treści, podobnie jak oceniłem PJ w „jego branży" – również i jego określiłbym rzemieślnikiem.
Solidnym, artystycznie przewidywalnym, w pewnym sensie monotonnym i powielającym tworzone od lat schematy (które trzydzieści lat temu dały mu popularność i rozpoznawalność, a to m.in. dzięki temu trafił potem do „Szkła"), ale nie potrafiącym już wejść nigdzie wyżej, stworzyć czegoś nowego, zaskakującego ani... lepszego.
A wiek chyba sprawia, że już sam przestał chcieć i wierzyć, że może jeszcze zrobić cokolwiek więcej.
To smutne, bo dla Artysty przez wielkie „A" – to oznacza śmierć, i dla wielu tak się kończyło, bo nie radzili sobie z kryzysem twórczym i wypaleniem.
Sądzę, że KD nic takiego nie grozi, bo nigdy nie wspiął się na takie szczyty, by z nich spaść, ale samo już przyznanie przed samym sobą, że utknął na poziomie rzemieślnika i nie potrafi zrobić kolejnego kroku – musi być dołujące.
Nie dziwi mnie zatem decyzja o jego ucieczce ze „Szkła", ale obarczanie winą za to PJ – jest śmieszne, o ile nie żałosne.
Prawdopodobnie dalej będzie sobie odbywał jakieś koncerciki, odgrzewając stare kotlety... do kotleta, pewnie nawet wykorzysta te wariackie „pięć minut" na zmonetyzowanie sztucznie podbitego zainteresowania, a nawet ostentacyjnego poparcia przez oszołomów i „mądrali-gawędziarzy wiedzących wszystko lepiej" i uznających, że to jemu stała się wielka krzywda.
Może to będzie też jego pożegnalna trasa, gdyż mimo wszystko mam wrażenie, że formuła Daukszewicza już się wyczerpała, nawet jeśli sam uzna, że zainteresowanie nim jest największe w historii, bo według mnie, jako artysta nie ma już niczego do przekazania.
Ktoś powie, że to brutalne, zimne, nieładne czy bezczelne...
Tak, przyznaję, że można to i tak odbierać, ale obrażeni niech spokojnie usiądą, policzą do dziesięciu... i wymienią z czego go znają, co po nim zostanie, co pamiętają teraz, i co będą pamiętać za lat dwadzieścia.
Moja bezczelna odpowiedź – rzemieślnik, czyli z niczego, czego nie mógłby im dać inny przeciętny.
Żaden skecz, żadna piosenka czy pieśń nie pozostaną, według mnie, kultowe, nie będą hymnem, perełką, perłą ani diamentem.
Na pewno nie staną się niczym wartościowym dla prawdziwych koneserów.
Mogą być jedynie chwilową błyskotką i to dla niezbyt wymagających, o niewygórowanych oczekiwaniach – niczym wieśniackie broszki Szydło powodujące, że jeśli ktokolwiek zapamięta, że ktoś taki w ogóle istniał – to jedynie jako dziwo wystrojone na wiejski odpust, bo bez tego nikt by jej nie zauważył.
Przykre, że KD dorównał do tego poziomu, bo to jest upadek.
Pozwoliłem sobie na swego rodzaju krytykę i ocenę artystyczną, do której jako odbiorca mam prawo niezależnie czy ktokolwiek uznałby mnie za znawcę, czy dyletanta.
Ja nie aspiruję do roli wpływowego krytyka kultury i wobec tego nie kształtuję gustów, nie wskazuję kierunków, nie buduję ani nie łamię karier swoimi ocenami.
Te są moje i tylko moje, zwłaszcza gdy są odmienne od reszty.
I w tym kontekście zastanawia mnie nieco narastająca, wtórna fala „solidarności" z KD innych artystów kabaretowych (nic nie mówię już o poziomie artystycznym) – demonstracyjnie ogłaszających swoje odejście ze „Szkła kontaktowego".
Myślę tu o cenionym przeze mnie Robercie Górskim oraz Arturze Andrusie, którego z kolei na mojej prywatnej drabince artystycznej - ja osobiście bym umieścił gdzieś niedaleko KD.
I, żeby nie było, doceniam jego błyskotliwą indywidualność i granie w zasadzie w swojej własnej lidze, ale nawet jeśli taką tworzy, to raczej jest to jedynie, co prawda dumnie brzmiąca, ale nieco fałszywie i na wyrost nazwana pszaśna Ekstraklasa niż jakaś poważna Bundesliga czy bardziej aspirująca LaLiga, jednakże odległej Jej Wysokości Premiership to stamtąd zupełnie nie widać.
Bo, z przeproszeniem: „Piłem w Spale, spałem w Pile, i to jak na razie tyle....Hej, Oh, Hej" jest może sprawne warsztatowo, sprytne literacko i jakieś tam muzycznie oraz wokalnie, ale według mnie, nie wykracza dalece poza festiwal piosenki biesiadnej, której na trzeźwo znieść się nie da, a po pijaku to i tak nic tam nie ma już żadnego znaczenia - ani kto, ani co, ani jak, ani po co, ani dlaczego oni śpiewają...
Miłośnicy takiej sztuki, wielbią ją głównie dlatego, że po kilku głębszych... „cała sala śpiewa z nami..." i nawet nawalony jak szpak, sepleniący wujek Kazik może zostać gwiazdą wieczoru.
Tylko że rano, a w zasadzie dwa dni potem, jak już kac zacznie puszczać – to niemal nikt nie będzie pamiętał co tam się właściwie działo i stało.
Ale absolutnie nie odmawiam AA prawa do wszelkich widowiskowych demonstracji swojej woli.
Jednak wygląda mi to trochę na wykorzystanie pretekstu do wykonania takiego ruchu i... ucieczki z programu, a nie na prawdziwą solidarność plemników.
To może świadczyć o tym, że jest tam jakieś drugie dno, do którego wszyscy dokopią się nieco później, gdy już opadnie ten kurz.
Może wyczerpuje się formuła programu; może kopiujące ich „W tyle wizji" i inne gnioty w TVP, wspierane przez Jakimowiczów, Wolskich, Pietrzaków, Ogórków (tak naprawdę Ogórkinie), czy inną mizerię, sprowadzają już dyskurs na samo dno i trudno im się w tym odnaleźć; a może wpływa to na polaryzację ich potencjalnych koncertowych odbiorców, bo jeżdżąc po Pcimiach, zaczynają być odbierani przez ich dużą część jak zdrajcy kupieni przez Tuska, Merkel i Amerykanów czyhających na przejęcie ich suwerennej, dojnej i dojonej przez „prawdziwych odbiorców" Polski, a to z kolei odcina ich od kasy.
„Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem".
To co wiem, to to, że ostatnio podłączył się też do tej dyskusji Tomasz Lis bredzący coś o Jaconiu robiącym karierę na własnym nieszczęściu wynikającym z roli ofiary, co prowadzi do lub może raczej powoduje, cytuję: „Terroryzm autopromocji, szantażu emocjonalnego i politycznej poprawności". (!?)
Uff, udało się, choć kilka razy sprawdzałem czy nie przekręcam czegoś i nie piszę jakiejś głupoty – i muszę sam sobie odpowiedzieć, że w odniesieniu do tego cytatu to: tak, tak... czyli i tak, i nie; co oznacza, że zacytowałem go dokładnie, ale i tak nie wiem o co kaman.
Mam jednak wrażenie, że TL już błądzi rozumem gdzieś niezwykle daleko, bo bezmyślnie i bez sensu daje do pieca coraz to większe kłody i niedługo go rozsadzi, a to potwierdza, że od dawna brakuje mu przy inicjałach liter EN, wskazujących co mu definitywnie jakiś czas temu odcięło, a to ma bezpośredni wpływ na (nie)kojarzenie faktów i (nie)rozumienie rzeczywistości.
Wszyscy ruszyli z gremialną krytyką wszystkich i nadbudowują całą masę idiotyzmów, zupełnie nie zauważając tego, że już sam KD, kilka sekund po wystrzelonym ślepaku, zorientował się, że „pierdolnął głupotę", co natychmiast szczerze zakomunikował przerażonemu redaktorowi Sianeckiemu jeszcze zanim zeszli z wizji, co dodatkowo napędziło aferę, bo nie można jej już było stworzyć żadnej nowej „legendy".
Szkoda, że KD po tej dość szybkiej refleksji, nie pociągnął jej dalej, nieco później, bo potem, choć podobno przeprosił PJ, to niemal natychmiast zaczął go... atakować i oskarżać, a to już świadczy o tym, że też już nie ogarnia nie tylko najbliższego planu, ale i nie widzi niczego aż do liniii horyzontu, która zlała mu się kompletnie ze wszystkim w jedną, wielką, nieostrą plamę, jakby miał bielmo na oczach, i to tak wielkie, że uciskające jednocześnie i mózg.
Będąc w programie, od dawna sprawiał wrażenie, że za każdym razem coraz bardziej rozpaczliwie szuka ciętej riposty podpinanej do prezentowanych materiałów - ale nie nadąża już z myśleniem, stając się hamulcowym tego formatu.
Jednak już sam jego wygląd (i to wskazuję bez cienia złośliwości, niechęci, czy czegokolwiek innego poza zwykłą troską) potwierdza i pokazuje, że nie jest w najlepszej formie.
Trzeba umieć ze sceny zejść.
Myślę, że właśnie schodzi, ale ja osobiście nie mogę powiedzieć, że zdążył to zrobić niepokonanym.
Mam wrażenie, że został na ringu przynajmniej o jedną rundę za długo.
I nie powinien oskarżać o to nikogo innego, a już na pewno nie PJ.
I sugerowałbym, by inni tego też nie robili, niezależnie od okazywanej im obu sympatii czy antypatii, i tego, że wobec każdego z nich te uczucia mogą być, a w zasadzie zapewne są przeciwstawne.
Oni już nie wrócą do wzajemnej równowagi i udawanej nawet poprawności kontaktów, bo musiałoby to oznaczać przyznanie się któregoś z nich do nielogiczności zachowań, stwierdzeń i postaw.
A te, każdy z nich, i każdy z zaangażowaych sekundantów, musi sam z sobą przepracować, by mieć pewność, że mówi to co myśli, co chce i jest z tego dumny.
A „Szkiełko"...?
Przez to lub dzięki temu jest w momencie, w którym może poważnie zweryfikować swoją wartość, zasięg i dookreślić swoje grono odbiorców, i ich oczekiwania, oraz to, czy ma swoje DNA i swoją tożsamość medialną opartą na określonych, niewzruszalnych dogmatach związanych z poszukiwaniem prawdy i wzajemnej uczciwości.
A ich nośnikami są w TV pojawiające się w niej osobowości przyciągające widzów i utożsamiające ich z nimi i programem.
Czas pokaże jak ta swoista próba sił wpłynęła na wszystkich.
Teoretycznie (co teraz modne i na czasie) podobno są trzy drogi:
1. Szkiełko się rozbije, bo straciło i gwiazdy, i widzów;
2. Szkiełko złapie wiatr w żagle, bo okaże się, że nowe gwiazdy świecą mocniej, są większe i jaśniejsze, i wprowadzają je na nowy, wyższy i jeszcze bardziej spektakularny firmament;
3. Kurz opada, sprawa przycicha, i po jakimś czasie, do nastepnej afery, nikt już o tej nie pamięta, a karawana jedzie dalej, bo przecież... „the show must go on".
Drogi pierwsza i druga wymagałyby posiadania jaj, i to wielkich, tyle że w pierwszej - przez widzów, a w drugiej - przez nowe gwiazdy.
Pierwsza, w nieuniknionej konsekwencji definitywnej zapaści, powodowałaby prawdopodobnie konieczność poszukiwań nowej formuły, formatu i pomysłu.
Druga.. maksymalnego, twórczego spięcia się wszystkich zaangażowanych i ucieczki do przodu, niczym odrywająego się od peletonu lidera wyścigu, czującego że ma moc, umiejętności i wiarę w to, że wyścig zakończy zwycięstwem.
Droga trzecia byłaby najgorsza dla wszystkich: tych co odeszli, tych co zostali po obu stronach ekranu, i tych co przyjdą, a do tego... ucieszyłaby najbardziej TVP, Morawieckiego i wszystkich pozostałych jemu podobnych „prawdziwych sympatyków" TVNu, bo potwierdziłaby, że "Szkło kontaktowe" przestało mieć znaczenie.
Ja mam już swoje zdanie na temat najlepszej dla mnie drogi przyszłosci "Szkła kontaktowego".
Wszystkim życzę, by, jeśli takie swoje mają - im się spelniło, niezależnie od tego za co trzymają kciuki.
Zobaczymy, których „fanów" jest więcej i czy mają realny wpływ na stworzenie nowej rzeczywistości.
A także czy w niej... będzie jeszcze co oglądać, i... czy w ogóle jeszcze będzie wolno to robić.
Niezależnie od tego pewne jest to, że już nic nie będzie tak samo ani takie samo.
I to... dotyczy nie tylko "Szkła kontaktowego".
Ja Ja, Polak mały