Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"
Wolne Miasto Warszawa, 02.03.25
Na naszych oczach upada jeden z filarów światowej demokracji; system, który od ponad 200 lat teoretycznie był wzorem oraz wyznacznikiem cywilizowanej i nowoczesnej drogi istnienia dla tej części świata, która chciała funkcjonować i rozwijać się w oparciu o wartości humanistyczne, poszanowanie prawa, godności i cenienie oraz docenienie każdego człowieka stanowiącego kwintesencję bytu i trwania współczesnego, wolnego społeczeństwa.
Wybór Trumpa na Prezydenta USA w roku 2016 (kadencja od 2017) wskazywał już na swego rodzaju poważny stan chorobowy amerykańskiego społeczeństwa, ale ponowne wybranie go w roku 2024, zwłaszcza wobec tak skomplikowanej sytuacji międzynarodowej, stanowi dowód na upadek i kompletną nieefektywność systemu edukacji i obywatelskiego wychowania w tym kraju.
Można odnieść wrażenie, że od lat wychowują tam, a raczej produkują, bezmózgich imbecyli, dla których jedyną istotną rzeczą czy pseudo wartością i spuścizną historyczną jest wprowadzone w zupełnie innych warunkach prawo do posiadania broni, które zresztą powoduje, że co chwila słyszymy o krwawych strzelaninach, które najczęściej są wywoływane przez sfrustrowanych, niedojrzałych emocjonalnie i mentalnie, nieprzystosowanych do życia wśród ludzi dewiantów.
Na czele tego cyrku, systemowo, staje Prezydent, który obecnie tak manipuluje dostępnymi mu prawami, że nagle spostrzegamy, iż zmienia swoją prezydenturę w absolutną dyktaturę, będącą oczywistym zaprzeczeniem jakiejkolwiek demokracji.
Co więcej, w przypadku Trumpa nie można również mówić o jakiejkolwiek logice postępowania czy konsekwencji działań i wypowiedzi polegających na spójnym realizowaniu kolejnych etapów dążenia do założonych celów (oczywiście rozumianych w kategoriach poruszania się po wskazanej wcześniej oraz obiecanej wyborcom drodze i sposobie sprawowanie władzy).
Mieszkający z Trumpem w Gabinecie Owalnym J.D. Vance oraz Elon Musk zdają się powodować, że w tym triumwiracie zapatrzonych w siebie megalomanów - co chwila, wzajemnie, podbijają w sobie poczucie własnej niezwykłości, wyjątkowości i... absolutnej, niczym nieograniczonej władzy nad resztą Świata.
Wygląda na to, że do zagrody wpuszczono trzy wilki, które by się tam dostać postanowiły współpracować, co może nie jest nawet dziwne, bo wilki polują w stadach; ale zaczynam mieć wrażenie, że wchodzimy w fazę, w której między nimi zaczyna się walka o to, kto ma być jedynym i niekwestionowanym przywódcą tej watahy.
Nie mam pewności czy sam Trump już to zrozumiał, ale to nie on miał być tam tym najważniejszym.
Był znakomitym błaznem i klaunem, niezbędnym do tego by tam wejść, ale zapatrzony w siebie i wsłuchany z lubością w swój głos i vivaty na wiecach – nie potrafił dostrzec, że pozostali dwaj stali za nim nie dlatego, że uważali go za lepszego, tylko zajmowali najdogodniejsze dla nich pozycje do przeprowadzenia szykowanego ataku.
Teraz jest tylko kwestią czasu i okoliczności kiedy i który z nich ruszy do bezpardonowej realizacji swoich własnych zamiarów.
J.D.Vance jeszcze na dobre nie zaczął być V-ce Prezydentem, a już uważa się za kolejnego Prezydenta, i to możliwe, że obejmującego urząd jeszcze przed upływem kadencji obecnego.
Elon Musk jest tak niezrównoważony, że nie wiemy czy chce być następnym, czy woli kierować Światem incognito, zwłaszcza gdy postanowi rządzić nim z Marsa i mieć jeszcze bardziej w nosie co się stanie z tym naszym.
Nie ma wątpliwości, że ta „Wielka Trójca" za chwilę będzie zwarta w śmiertelnym klinczu, a wyjście z niego będzie możliwe tylko poprzez definitywne wykończenie pozostałych.
Ten moment zbliża się bardzo szybko, bo Trump odwala takie szopki, że już za chwilę sami jego wyborcy dostrzegą, że w tym co mówi i robi nie ma żadnego planu, sensu, logiki ani konsekwencji.
On teraz wmawia wszystkim, że pierwszy miesiąc prezydentury był niezwykle owocny i przez ten czas zrobił dla Ameryki i dla Świata więcej niż pozostali Prezydencji USA razem wzięci, przy okazji co chwila nazywając Bidena głupcem i nieudacznikiem, nawet bez cienia choćby fałszywego szacunku dla poprzednika ani dotychczasowej spuścizny pierwszej nowożytnej demokracji.
Obecna, bezpodstawna euforia jego wyborców zaraz przestanie działać również i na tych teraz jeszcze ślepo w niego wpatrzonych, bo facet ledwo ledwo nauczył się na pamięć pięciu zdań, sześciu frazesów i zapamiętał cztery słowa klucze: Ameryka, Bezpieczeństwo, Pokój i Melania (choć tego ostatniego w ogóle nie używa, ale może dlatego, że ma kategoryczny zakaz od żony); a J.D. Vance podpowiada mu jeszcze co jakiś czas: Dyplomacja (bo tego to już kompletnie nie był w stanie zapamiętać) – i bezmyślnie duka je naprzemiennie jak zapętlony.
Problem w tym, że na pierwszy rzut oka widać, że wszystkie są mu kompletnie obce i są dla niego niezrozumiałe.
Ameryka – to według niego zespół przepisów, które całe życie łamał, omijał i naginał, a stojących za nimi urzędników przekupywał, a teraz jako Prezydent uważa, że może również ich dowolnie zwalniać i wyrzucać.
Bezpieczeństwo – w jego mniemaniu to są jego pancerne limuzyny.
Pokój – to narzucony innym siłą system podporządkowania jego dyktatowi.
Dyplomacja – zdaje się być dla niego sposobem na spowodowanie, że kłamstwa, oszczerstwa, fałszywe oskarżenia, obelgi i inwektywy mogą być bezkarnie i bez konsekwencji wypowiadane w świetle kamer, wśród nieszczerych uśmiechów jego przydupasów; i nie można im zaprzeczyć, bo oponenta się zakrzyczy lub nie da mu się dojść do głosu.
Według Trumpa jego Ameryka jest tak wielka, że zajmuje już niemal cały Świat i cały Świat musi przed nią klękać, a właściwie przed nim, bo przecież Ameryka to on.
On wie wszystko najlepiej, wie co myśli i zamierza Putin, a do tego zna go doskonale, bo rozmawiał z nim dwa razy przez telefon (nie wiem po jakiemu), a to jest ważniejsze niż analizowanie jego działań i zachowań przez ostatnie trzydzieści lat.
Wie gdzie jest Ukraina i czego pragną Ukraińcy; nawet zna największego wroga USA – to Europa i EU, bo lokalnych wrogów w postaci Kanady i Meksyku już uważa za niezasługujących na własną państwowość i chce traktować jak kolejne Stany zależne i podporządkowane USA.
Teraz największym przyjacielem USA jest Rosja i Putin – i to będzie najnowszy i najlepszy pan światowy sojusz.
Na Kremlu otwierają szampany, bo widzą, że Trump zwariował, a w zasadzie pokazuje, że jest jeszcze większym idiotą niż był.
Problem w tym, że równocześnie „zwykli" Rosjanie już nic nie rozumieją, bo od osiemdziesięciu lat codziennie słyszą, że Amerykanie są ich największym, a do tego śmiertelnym wrogiem chcącym ich spalić w obłokach nuklearnej zagłady i dlatego mieli nieustannie ginąć za ojczyznę.
Teraz nie będzie wiadomo dlaczego mają ginąć nadal.
W pewnym sensie to niemal dobrze, że w Ameryce w zasadzie niczego się nie uczą, a zwłaszcza historii, bo musieliby całą dotychczasową edukację uznać za pomyłkę i kasować błędnie wgrane im zawartości mózgów.
Jak te są puste – niczego nie trzeba robić ani zmieniać, gdyż zawieszeni w próżni, tak wytresowani i ogłupieni – mogą nadal pozostawać w beztroskiej ignorancji, przekonani że są bezpieczni, bo od reszty świata oddzielają ich jakieś oceany i żaden wróg do nich nie dotrze.
A to właśnie z historii powinni wiedzieć, że pomijając już tych wewnętrznych, to chociażby pod koniec XV wieku zostali najechani przez Hiszpanów, którzy do nich przypłynęli przez ocean.
I udało im się, pomimo tego, że technika i technologia były wówczas na „nieco" niższym poziomie niż obecnie.
Tylko że wówczas Kolumb (Włoch na hiszpańskich usługach) nazwał prawdziwych Amerykanów... Indianami, bo nawet nie wiedział gdzie dopłynął.
A dzisiejsi „Amerykanie", zawdzięczający swoją nazwę imieniu innego Włocha - Vespucciego, to w większości potomkowie... rozmaitych najeźdźców, ewentualnie częściowo skoligaceni z lokalnymi protoplastkami jako efekt gwałtów, bestialstwa, przemocy i cierpień, które przeszły, a których w większości nie przetrwały.
Trump zdaje się odwoływać do retoryki właśnie takiej siły i przemocy, gdy bredzi o tym, by sprawić, by Ameryka była GREAT AGAIN.
Zapewne tak uważał, gdy podczas spotkania z Prezydentem Ukrainy Włodimirem Żełeńskim w Białym Domu oczekiwał od niego pokłonów, poddańczej wdzięczności, całowania po rękach i okazywania bezkrytycznego umiłowania łaskawości Trumpa, który w ogóle raczył go tam przyjąć, gdy dał mu do podpisania Cyrograf jednostronnie narzucony mu przez USA Trumpa.
Cynizm Trumpa jest zaskakujący i zatrważający, bo standardowo wszelkie negocjacje toczy się za zamkniętymi drzwiami, gdzie strony wzajemnie się opluwają, skaczą sobie do gardeł, wzajemnie próbują siebie oszukać i kłócą się do momentu, w którym uznają, że osiągnęły to co chciały, za cenę którą gotowe były zapłacić.
Jeśli do tego momentu nie dochodzą – rozmowy są przerywane lub zrywane, i w zależności od okoliczności wchodzą w nową fazę lub są zawieszane do odwołania albo zmiany strategi, ponownej weryfikacji celów i wzajemnych oczekiwań.
Ale istotą tego całego zamieszania jest fakt, że takie rozmowy w ogóle rozpoczyna się w momencie, gdy obie strony widzą ich sens i chcą, by doprowadziły do porozumienia, które da każdej ze stron poczucie uczciwego kompromisu, czyli zbalansowanej zgody na poświęcenie czegoś z własnych dążeń, zasobów i oczekiwań dla osiągnięcia wyższego, wspólnego dobra.
Trump sprawia wrażenie jakby dał się wciągnąć w grę Putina, który nigdy nie idzie na kompromis, nie chce wzajemnie uczciwych umów i uzgodnień, i nigdy nie negocjuje, a zawsze wszystko co chce bierze siłą.
Wszelkie podpisywane przez niego porozumienia są nic nie wartymi świstkami papieru, a zawarte w nich ustalenia traktuje jak żart lub coś co ma obowiązywać tylko tę drugą stronę, pozostawiając sobie pełną dowolność interpretacji i sposobów respektowania lub nie wszelkich „uzgodnionych" zapisów.
Trump jest zachwycony takim podejściem do negocjacji i postanowił oficjalnie wdrożyć je do kanonu swoich działań.
Jednak nie raczył nawet poinformować o tym Żeleńskiego, o jakiejkolwiek rozmowie w cztery oczy i oczywistej nieuczciwości intencji nie wspominając.
Zapomniał też o tym, że nie występuje już jedynie jako DONALD TRUMP – bezczelny oszust, kłamca i łamiący prawo zwykły obywatel USA; a jako ich oficjalny Prezydent.
Panika w jaką wpadł podczas spotkania z Żełeńskim wskazuje, że przed tym spotkaniem żadnych rozmów nie było, Żełeński dostał do podpisania dokument, którego brzmienia nikt z nim nie uzgodnił, a do tego dostał ultimatum: podziękuj i podpisuj albo spierdalaj, a my się dogadamy z twoim najeźdźcą i wrogiem.
Tradycyjnie świetnie spuentowała to Matylda Damięcka publikując rysunek przedstawiający „pomocną amerykańską" dłoń wyciągniętą w kierunku rozpaczliwie wyciąganej z wody na powierzchnię przez tonącego (poza nią już całego pod wodą) z przekazem: „Najpierw pocałuj".
To kwintesencja przyjaznej, pomocnej i sojuszniczej Ameryki, która przez dziesięciolecia tak samo traktuje wszystkich, którym „pomaga".
Przypomnę tylko, że słynna umowa „Lend-Lease" zaoferowana Wielkiej Brytanii proszącej USA o pomoc w przetrwaniu po napaści na nią Hitlera w roku 1940 (wówczas rozpoczęta jeszcze jako „Cash and Carry"), gdy Anglia pozostała już jedynym krajem w Europie, który mu się nie poddał – była tak kosztowna dla UK, że jej spłacanie trwało chyba ponad 60 lat, pozbawiając corocznie Brytyjczyków większości ich dochodów.
Zastanawiająco egzekucja należności od ZSRR i Chin, korzystających podczas II wojny światowej z podobnej pomocy, nie była tak restrykcyjna i finalnie objęła jedynie niewielką część zadłużenia powstałego z tego tytułu po ich stronie.
Między innymi to spowodowało, że Wielka Brytania przestała być światowym imperium, a takim stały się Chiny i ZSRR, a potem ponownie Rosja.
Pomijam już takie drobiazgi jak sprzedanie Polski i innych krajów wschodniej Europy Stalinowi przez F.D. Roosevelta (Jałta'45 jako konsekwencja i dopełnienie ich uzgodnień z Teheranu'43), co wskazuje na fakt, że podobnie jak Rosja USA ochoczo handlują nawet tym, do czego nie mają żadnych praw oraz udają, że wierzą Rosjanom, iż ci dotrzymają jakichkolwiek obietnic, zobowiązań i uzgodnień.
Jak widać niezależnie od aktualnego Prezydenta, jeśli USA siadają z Rosją do stołu – to wierzą, a w zasadzie udają, że wierzą, w każde sprzedane im ruskie kłamstwo.
Efektem Jałtańskiej prostytucji Roosevelt'a i rezygnacji USA z jak najszybszego zakończenia wojny z Niemcami jest przekonanie, że to Rosja pokonała Hitlera, bo pozwolono jej zająć Berlin (i pół Europy).
Jak słyszymy, że teraz Trump prowadzi rozmowy pokojowe z Rosją – wszystkim znającym historię włos się jeży na głowie, bo automatycznie oznacza to ogromne problemy dla Europy, Świata i... dla samych Stanów Zjednoczonych Ameryki, bo poprzednio takie rozmowy były faktycznym początkiem Zimnej Wojny.
Tylko że wówczas nikt jeszcze nie miał broni atomowej w swoich arsenałach, a dorwanie się do władzy takiego czy innego pojebanego dyktatora nie od razu musiało grozić zniszczeniem całego globu.
Obecnie jesteśmy w sytuacji, że za największego, nietykalnego i niezależnego od nikogo, a tym samym uprawnionego do robienia wszystkiego co chce uważa się... demokratycznie wybrany Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Zdanie: „Pora umierać" nabiera nagle nowego, przerażającego i dramatycznie nowego, a co gorsza zupełnie niezależnego od naszej woli znaczenia.
Ja Ja, Polak mały