Niemalże od początku swojego nowego pontyfikatu Donald Trump udowadnia, że jego megalomania i mentalne ograniczenia egoistycznego snoba z zachwytem wpatrzonego w koniec swojego nosa powodują, iż wszystkie jego działania, decyzje i wypowiedzi nieodwołalnie prowadzą do wielkiej, ogólnoświatowej katastrofy.
Właśnie zakończyła się, moim zdaniem, haniebna prezydentura w USA.
Poza ponad połową amerykanów, z ulgą odetchnęło chyba kilka miliardów ludzi na całym świecie, dla których ostatnie pięć lat w wydaniu Ameryki – stanowiło koszmarny sen w skretyniałej rzeczywistości.
Oczywiście powrót do normalności w USA martwi zapewne Putina i jego kumpli, co również oznacza, że Orban i mały vice grający na dudach, są w wielkim smutku i nieutulonym żalu po stracie takiego, równie nieodpowiedzialnego kompana.
Problemem jest to, że idol naszego suwerena, nie dość, że nie potrafił z godnością uznać zasłużonej porażki z rozumem, to zaczął, zgodnie z wyznawaną przez siebie i swoich rosyjsko-węgiersko-polskich naśladowców polityką – dążyć do doprowadzenia do wojny domowej w swoim kraju.