Znów o miłości piosenki słyszysz,Lecz wiesz, że tym razem nie są dla ciebie.Nad głową wiatr srebrzystą gwiazd rosę kołysze,A przecież dziś lśnią nie na twoim już niebie
Zimnych mur ścian zaciska swą pętlęDookoła szyi twojego istnienia.Nieśmiało w cień własny ze strachem wtulonyBoisz się nawet myśleć, nie mówiąc o czynach
Radości śpiew, energia i uśmiech,Młodości wiecznej siła wielkaI dobroć czysta oraz nadzieja,A nade wszystko wyznanie szczęścia
Białymi gwiazdami wiatr zapełnia usta,Otula mnie mocno swym silnym ramieniem.Przedzieram się stale poprzez chłodną pustkęWiedziony nadzieją, że odnajdę ciebie
W słońcem skąpaną, kwitnącą zieleń,Co wonnym powiewem świeżości zapraszaDziś znowu wchodzisz, niosąc jak zawszeCzerwonej róży kwiat, ale kwiat tylko jeden
Bez grzmotów nawet, cichutkim szmerem,W milczeniu kropli wdzięczny potokTwarz ci oblewa łagodnym szpaleremWilgotnych pieszczot krystalicznej wody
W samotnych chwilach życiowej żeglugi,Gdy ci najbardziej potrzeba pomocy.Nagle spostrzegasz,Że jest też ten drugi,W dzień niewidzialnyDuchowy sobowtór
Idąc wśród łanów życia złotych,Uważnie kroki w nich stawiając,Stąpałem wolno, wciąż szukającJednego tylko źdźbła, jak kwiatu szuka motyl
W srebrnym krysztale swych zmarszczek widzisz grymas,Kolana na piasku blade odcisnęły piętno.Gdy dłoń przez chwilę tuż nad wodą trzymasz,Zastygły, chłodny ideał wyczuwasz pod ręką
Szukałem ciebie wśród nocy bezdennej,Wśród gwiazd i wśród marzeń chłodu wieczora.Szukałem cię i wśród dnia jasności odmiennej,Wierzyłem, że znajdę, wierzyłem do wczoraj
Ze snu cichutkiego zbudzona lękliwieRoztapia pomału mej duszy lodowiec.Wspomniawszy poprzednie rozterek igliwieRozognione serce kolące głęboko
Bramy mojego serca zostały otwarte szeroko,Bezbronne uczuć gniazdo,Spowite łzawym niepewności szalem,W lekkim zawstydzeniu nagością własną
AloneBehindThe darkenedWindow
Co zrobić, gdy pustka dookołaMgłą przerażenia zakrywa oczy.Gdy będąc samotnym wśród tysięcy ludzi,Z sercem rozdartym, co wciąż łzami broczy
Blask słońca mruży twych spojrzeń błękit.Rozwianą falą jak len miękkich włosówOdgradzasz od twarzy nagły wiatru powiew
Na oddalonym wzgórzu stoi dom ukwiecony,Ukryty w zielonej koronie iglastejZ wysokich cisów miękkich kiści uwitej
Dla niego zielona polana jest skrawkiem nieba.Z rozkoszą swe stopy obmywa w strumieniu.Przysiadłszy na chwilę na zimnym kamieniu,Posila się wolno kawałkiem chleba
Pamiętam jak dziś przed dom wyszedłem.Nie, wszak to nie był dom, ale szałas.Słysząc za sobą kroki, poznałem ciebie,Nie widząc cię czułem, że za mną stałaś