Co prawda nie jestem jakimś wielkim fanem kolarstwa, choć na rowerze jeździłem jeszcze zanim poszedłem do szkoły, ale w czasach początków mojej nauki król był tylko jeden i był nim Ryszard Szurkowski.
Dzisiejsza informacja o jego śmierci, poprzedzonej przecież tragedią związaną z wypadkiem sprzed trzech lat, w bardzo smutny sposób zamyka pewien rozdział w polskim sporcie.
Przy całym szacunku dla wszystkich tych wielkich, którzy ścigali się wraz z nim, czy nieco później (Stanisław Szozda, Tadeusz Mytnik, Czesław Lang, Zenon Jaskuła), to Szurkowski był absolutnym numerem jeden, i to nawet podczas naszej, podwórkowej gry w kapsle, w ramach której „będąc" Szurkowskim już było się o krok bliżej do zwycięstwa.
Wielki szacunek, podziękowanie i żal, że to już był ostatni etap Panie Ryszardzie...
Teraz trasa wiedzie przez Niebieskie szosy, ale zawsze będziemy pamiętali jak mknie Pan do mety w żółtej koszulce lidera.
W obliczu szalejącej pandemii i bezradności suwerennej władzy w poradzeniu sobie z nieistniejącą, a raczej dzielnie pokonaną już przez nich, według zapewnień z kwietnia 2020 zarazą – niezłomny eks marszałek nawołuje do poświęcenia wszystkiego co mają wszystkich niezwiązanych z obozem dobrej zmiany.
W swojej bezczelności wynikającej z byciem przy korycie i czerpaniem niezależnie od światowej koniunktury stałych zysków z bycia częścią suwerennego układu – oczekuje, by wszyscy uczciwie pracujący i samodzielnie troszczący i odpowiedzialni za zarabianie pieniędzy oraz utrzymanie swoich rodzin przestali to robić, w imię większej wartości, jaką jest podporządkowanie się kretyńskim, bezmyślnym i niespójnym, a co najważniejsze bezprawnym zarządzeniom hegemona.
To, że nowe pseudo elity mają głęboko w odbycie narzucane maluczkim prawa, łamiąc je i nieustannie naginając tak, by im pasowało, to już jest dobrze zmieniony standard, którego już nawet nie próbują ukrywać.