Byłem wczoraj na spektaklu muzycznym wystawianym w Teatrze 6. Piętro, a opowiadającym historię Franka Sinatry.
Tu na wstępie mała uwaga i wyjaśnienie – Sinatra jako wokalista i wykonawca jest dla mnie legendą, której muzyka porusza mnie, wciąga i niezmiennie obezwładnia od dziesięcioleci, ale jako osoba - nigdy nie był moim idolem – co mam wrażanie, że pozwala mi zachować pewien bezpieczny dystans wobec ekscytacji jego realnym życiem.
Rok 2022 zaczynamy od kilku ostrych strzałów, które zupełnie nie są pokłosiem noworocznych, idiotycznych fajerwerków urywających ręce i wypalających oczy oraz powodujących pożary mieszkań – bo bezmyślni, pijani, suwerenni idioci postanowili się zabawić nie zważając w ogóle na innych.
Te eksplozje są wynikiem świadomego i celowego działania tych, którzy dla utrzymania władzy za wszelką cenę nie zawahają się przed oszukiwaniem i okradaniem społeczeństwa, któremu wmawiają, że wprowadzany „polski ład" ma mu służyć i sprawić, że jego praca uczyni go wolnym.
Doskonale pamiętamy, że już byli tacy, którzy wprowadzali w „życie" takie hasła, a ich wymówki, tłumaczenia i obietnice brzmiały dokładnie tak samo jak te, którymi obecni wyzwoliciele bezczelnie karmią wszystkich przerażonych, suwerennych obywateli, zaganianych do wagonów wolności.
Żyjemy w kraju, w którym nowe elity budowane z bandy usłużnych kuglarzy, kombinatorów, krętaczy i karierowiczów stale i bezczelnie zasłaniających się Bogiem, honorem i fałszywą miłością do ojczyzny – w najlepsze, bezkarnie kręcą coraz większe lody – niczym najlepiej zorganizowana mafia na świecie.
Każda forma krytyki, dociekania prawdy i poddawania w wątpliwość ich uczciwości i kompetencji, pomimo ewidentnych dowodów przestępstw, defraudacji publicznych pieniędzy, nadużyć i naruszeń prawa – natychmiast jest płaczliwie i żenująco okrzykiwana atakiem na... wolną Polskę, ciemiężony naród, tradycje, Kościół i Bóg wie co jeszcze.
W Ameryce (USA) dzień jak co dzień.
Jakiś kolejny, skretyniały, nieszczęśliwy, nieprzystosowany do życia w społeczeństwie nastolatek zastrzelił w Oxford, w okolicach Detroit (Michigan), kilka osób w swojej szkole, bo prawo tego kraju uznaje, że giwera jest najlepszym sposobem na obronę swojego świata i utrwalanie wolności jednostki.
W tym dziwnym kraju większość wolnych obywateli uznaje, że najlepszą taką obroną jest atak i ci najbardziej wolno myślący bezmyślnie kreują i wycinają własną, przerażająco pokręconą rzeczywistość swoimi automatycznymi, wielostrzałowymi „maczetami".
Taka nowoczesna amerykańska dżungla widziana i analizowana z perspektywy pseudo logiki matki Pawlaka z „Samych swoich" – tylko, że tu raczej nikomu nie jest do śmiechu.
Po kilku tygodniach bycia warzywem zmarł niejaki Waluś, który został śmiertelnie uderzony (celowo) przez niejakiego Zalesia.
Obaj „dżentelmeni" brali udział w kretyńskiej rywalizacji, szumnie i mylnie nazywanej sportem, a polegającej na... biernym czekaniu aż przeciwnik przywali rywalowi w twarz otwartą dłonią.
Nawet nie będą przytaczał żadnej chorej nazwy nadanej temu prymitywnemu mordobiciu, którego efektem z jednej strony jest trup, a z drugiej dumny z siebie gość, ściskający w łapskach jakiś pucharek, który dostał za spektakularne zabicie człowieka.
Nie wiem kto sankcjonuje prawnie tego typu barbarzyńskie idiotyzmy, ale widząc euforyczne reakcje milionów ekscytujących się różnymi formami tzw. MMA – liczba dewiantów i zwolenników bezsensownego bestialstwa oraz bezmózgiego mordowania – przeraża.