Szukam dojrzałych drżeńI dni niezwykle jasnych.Radosnych losu tchnień,Z zagubień wyjścia jaskiń
A może jeszcze nie mówićSłów nowych, z emocji gorącychI nie dać się sercu obudzić,Odwrócić się tyłem do słońca?
Czy kwiat, który nagle zakwitaTysiącem mieniąc się kolorów,Przeczuwa, że może zachwycać,Choć zwiędnie z nadejściem wieczoru?
When I am walkingWith the sunshine on my shoulder,When I am looking for a friendWho has gone away
Spoglądasz za siebie –Niczego nie widzisz.Przed tobą mrokI życia gęsta dżungla.
Poznałem kiedyś Boga waszego,Jak stał obojętny,Z rękami w kieszeni,Gdy jego świat na krzyżu umierał
Z wielkim mozołem,Sapiąc i charcząc,Wdrapałem się wreszcieNa tę wielką górę
Słów twoich erotyzm całym ciałem słyszęI tonę w twych oczu głębokim błękicie.W półmroku szeptem tak uciszasz ciszę,Że w niej dudni z hukiem serca mego bicie
Uwielbiam istnieć w twoich oczach:Ten czar i blask chwil nieuchwytnych,Półsen wtulony w jasne włosy,Wśród pieszczot zapach róż błękitnych
Stoimy przed wami nadzy aż do granic,Żebrzący łaski na przedmieściach świataZgiętymi kolanami dysponując ledwie,Jak zawsze mali – krzyczymy najgłośniej
Trwaj chwilo szczęśliwa, lecz jakże niedługa,Zwijana mozolnie w pamięci pergaminZ maleńkich karteczek zbieranych latami –Bo jesteś jedyna i nie przyjdzie druga
Wciąż bólem jestem tylko i dreszczem,Zagubionym i nagim spojrzeniem.Czy moim aniołem, czy szatanem jesteś?Straconym, choć ciągłym jeszcze pragnieniem?
Stąpa po słowach bosymi stopami,Odległym uśmiechem skrywając uczucia.W blask zapatrzony swoich złudnych marzeńNa później odkłada zwykłe oddychanie
Coś dziwnego niebywale jest w zdarzeniu.Które właśnie przed oczyma mi się jawi,Że w sytuacji ogromnego zagrożeniaJa zwyczajnie, nieustannie chcę się bawić
Ty, który na rękach nosiłeś mnie swoich,Gdy jeszcze, by chodzić byłam zbyt mała,Dlaczego i dzisiaj przy mnie nie stoisz?Dziś ja swoje ramię bym ci podała
Drżący dźwięk skrytego saksofonuDrąży wysokiej ściany biel,A za tym zimnym murem rozciągają sięPrzyjazne twojej Ameryki dłonie
A dzisiaj w parku drzewo widziałem,Co rosło samotnie na skraju alei.Drzewo to było chyba dość stare,Wygięte konary sięgały do ziemi
Przychodzą nagle, czasami przypadkiem,Nawet zrządzeniem losu niechcianym,Stanowiąc razem twór pomieszany,Który zrozumieć wcale nie jest łatwo